RAP AROUND THE WORLD

Ta strona poświęcona jest rapowi z całego świata. W hip hopie siedzę ponad 25 lat, zbieram płyty i nie ściągam ich z netu - chyba, że są to nielegale. Moja kolekcja płyt sięga ponad 15.000 sztuk - muszę chyba kupić większe mieszkanie, aby jeden pokój przeznaczyć TYLKO na płyty CD :) Nie spodziewaj się linków z downloadem - na pewno gdzieś sobie daną płytę znajdziesz - nie tu. I nie spodziewaj się też wielu nowości - ostatnio hip hop śmierdzi. Spodziewaj się za to recenzji rapu z ponad 100 krajów, albumów takich bardziej znanych i takich, o których słyszysz po raz pierwszy - może po taką płytę sięgniesz? Zapraszam na podróż po świecie hip hopu.
## Na dole dodałem flagi, żeby łatwiej było znaleźć coś z odpowiedniego kraju :)

środa, 30 kwietnia 2014

SCRISOAREA UNUI SINUCIGAS - TRACKU'


nielegal 2010

1. Copilul   feat. NASTA, QISHTA
2. 4 Minute  feat. QISHTA
3. Iti Spun Pa   feat. NASTA
4. Scrisoarea Unui Sinucigas
5. Om Inainte De MC
6. Ce A Fost
7. Copilul 4 Minute Remix   feat. QISHTA

    Co jakiś czas się budzę, że w temacie bloga jest rap z całego świata, a nie tylko z USA, ewentualnie z Niemiec... Dlatego postanowiłem sięgnąć po płytę wprawdzie z Unii Europejskiej, ale z kraju bardzo egzotycznego, jeśli chodzi o rap. Scena rumuńska jest wbrew pozorom całkiem dobrze rozwinięta, a co jeszcze ciekawsze, bardzo fajna. Tracku' to młody podziemny rapper z rumuńskiego miasteczka Urziceni. Nie mam zbyt wielu informacji na jego temat, a jego epka wyszła tylko na nielegalu.
    Oczywiście nie mam pojęcia, kto to produkował, ale w sumie to nieistotne, bo i tak nikt nie będzie wiedział. To klasyczne w zamierzeniu podkłady, nieco melancholijne, bo oparte na pianinach i smyczkach: samplach pobranych zazwyczaj z muzyki poważnej. Zdarzają się tu jednak również takie rzeczy, jakie lubię - inspirowane muzyką regionalną - remiks 'Copilul' okazuje się być dużo lepszy niż oryginał. Brzmi to wszystko nieco jak nasze uliczne płyty - ciężar, melancholia i smyki z klawiszami.
    Muzyka ma swoisty ciężar, bo i rapper nie należy do osób pozytywnie myślących. Już sam tytuł wprowadza nas w klimat albumu 'List Samobójcy' nie może byc wesoły. Nie znam rumuńskiego na tyle, żeby zagłębiać się w finezję rymów, ale to co mogę wyciągnąć, to opowieści o ciężkim życiu na zadupiu Rumunii. Zresztą, chyba tyle wystarczy, żeby się pociąć, co? To nieco przerost formy nad treścią, choć rapper jest całkiem niezły, co trzeba mu oddać. Goście tu są równie podziemni, co sam Tracku' i również są ok. Rymowania słucha się całkiem nieźle, na tyle na ile rumuński język nie kłuje w uszy swoją egzotycznością.
    W sumie, nie dość, że album krótki, to jeszcze w większości podobny do naszych 'ulicznych koneksji'. No, poza tymi lokalnymi wkrętami. Rumuńska scena jest u nas zupełnie nieznana, nie wiem , czy ktokolwiek jest w stanie wymienić więcej, niż trzech wykonawców - o ile w ogóle jakiś... Dlatego dziś proponuję porządną, choć nieco ciężką w odbiorze płytę z tego pięknego, acz biednego kraju.

OCENA: 3+\6


poniedziałek, 28 kwietnia 2014

POTTPÜREE - DIKE D

Deck8 1998

1. Intro    
2. Hört Nur...    
3. Partykönig    
4. Spiel Mir Den Ball Zu    feat. LEE BUDDAH
5. Mit Dem Kopf Unterwegs    
6. Ein Tag So Schön Wie Heute    
7. Huckleberry Finn (Frei Wie)    
8. S-Bahn Fahn'    feat. ONO, LEE BUDDAH
9. Kreist Es Noch    
10. St. Teufels Küche    
11. Bist Du Gut?    feat. CREUTZFELD & JAKOB, ONANON, OS 
12. Fieber     feat. PURE DOZE, TIMA

    Dike to nieco mniej znany reprezentant Witten, gdzie swój dom ma organizacja Bunkerwelt, z naczelnymi gwiazdami Creutzfeld & Jakob. Pomimo, iż jest to nadal aktywny rapper, wydał tylko jedną płytę i to dawno temu - mamy ją właśnie przed sobą. Kolejna była już nawet gotowa, ale... wytwórnia padła. Teraz, w Bunkerwelt Dike wydaje single co jakiś czas i udziela się gościnnie - choćby u nas na Paktofonice. 
    Cały pierwszy album Dike wykonał Lee Buddah, związany z wytwórnią Deck8. To koleś już po 40-tce, o wyglądzie czysto aryjskiego Adonisa z czubkiem na głowie - zupełnie nie wygląda na producenta i rappera - czym również się para co jakiś czas. Niezależnie od swojego wyglądu (zawsze mówię, że to o niczym nie świadczy!), koleś potrafi zrobić fajnie bujające, jazzowo-funkowe podkłady, które wprawiają głowę i nogi w ruch. To typowy, klasyczny klimat hip hopu Złotej Ery ze Wschodniego Wybrzeża, przeniesiony na niemiecki grunt. Większość to chillout, ale znajdzie się tu parę mocniejszych traków. Brzmi to bardzo przyjemnie, sample dobrane są starannie, część instrumentów dograna na żywo i słucha się tego naprawdę dobrze, nawet jeśli od wydania albumu minęło 16 lat.
    Dike to całkiem fajny rapper. Ma niezły głos, flow płynie idealnie po tych klasycznych bitach, a co ważniejsze, jego wersy są naprawdę niezłe. Przede wszystkim to teksty bitewne i bragga, reprezentujące Witten i ekipę. Jednak Dike potrafi wrzucić bardzo przyjemny storytelling i opowiedzieć nam ciekawą historię np. z kolejki miejskiej (S-Bahn fahn'). Tak, Dike daje radę. Jego goście nie zostają z tyłu, bo przecież to w większości to znani i lubiani kolesie z Witten i okolic. Swoje skillsy przezentują Creuzfeld i Jakob, ich koleżka Onanon, czy sam producent Lee Buddah, który jednak robi lepsze bity, niż rymy... Znalazł się tu jeszcze Ono ze znanego składu niemiecko-południowoafrykańskiego Walkin Large. Lirycznie jest tu bardzo dobrze - to dla znających niemiecki. Nawet jednak bez znajomości języka, da się poznać umiejętności rapperów, które nie są słabe.
    W rezultacie dostajemy spokojny, zrównoważony album jednego z mniej docenianych (i nieco zapomnianych) niemieckich rapperów. Prawie 50 minut chilloutu, niemiecki rap z afrykańskimi korzeniami w bardzo przyjemnym stylu. Prawdziwy hip hop od naszych sąsiadów.

OCENA: 4+\6


sobota, 26 kwietnia 2014

PLANET ASIA EP - PLANET ASIA

Heratik 1998

1. On The Corner (Part 1)    
2. Handlin Business    
3. Cali Breeze    
4. Moonlight Melodic Rush    
5. Kalidascope    
6. Schoolyard Riders    feat. OBI 1, PHOOF, QUBIC, SHAKE
7. Perfection Is Done
8. On The Corner (Part 2)

    Współpraca obiecującego rappera z obiecującym bitmejkerem dała olśniewające rezultaty. Kiedy Asia przeniósł się do San Francisco i spotkał z Fanatikiem, zaiskrzyło. Okazało się, że obaj mogą zrobić coś wartościowego, co łykną amatorzy rapu na całym świecie. Dziś Planet Asia jest rozpoznawalną gwiazdą rapu - może mniejszego kalibru i taką dość podziemną, ale nie szkodzi - każda jego płyta wywołuje ciarki u fanów rapu.
    Jak już rzekłem, Fanatik jest tym kolesiem, który popełnił całą stronę muzyczną - tylko za skrecze odpowiada Vin Rock. Fanatik nie jest jednak takim pierwszym lepszym chłoptasiem, który palnie po sampelku na bicik i gra. Owszem, robi bity na wskroś klasyczne, oparte na samplach, ale nie dadzą się one wsadzić w konkretną szufladkę. Raz, że perkusje są niby rytmiczne, jednak jakby pocięte i nieco nerwowe, co nie przeszkadza machać do nich głową. Nieco inaczej pocięte sample trafiają na owe perkusje. Fanatik wynajduje sobie kawałki na wosku, ale nie zapętla ich w najprostszy sposób, tylko przycina i układa pieczołowicie na bicie. Czasem brzmi to dziwnie, czasem intrygująco, czasem nieco denerwuje, ale oryginalności tym podkładom odmówić nie można. Są ciekawe i raczej fajne.
    Zresztą, kiedy na bit wchodzi Asia, każdy bit zyskuje, bo jest to bardzo sprawny rapper. To człowiek-styl, celujący w panczach, przechwałkach, czy innych tematach, związanych głównie z pracą na mikrofonie oraz reprezentowaniem Fresno. 'Discrete, I delete fleets to retreat speech \ Servin a twenty-five-to-life on this concrete street \ I'm in the driver's seat, tacked out, act out \ Whoever's liver than me, come forth and I'ma blow your fuckin back out' - nawet kiedy tylko to czytasz, układa się to w sprawne rymy. Takich wersów, które są idealnie poskładane i mają swój ciężar, można podawać dowolne ilości. 'I strike like a python, it's the dominant intelligent lifeform \ I shine like walkin wit the lights on \ Make you forget about what you heard when my mic's on \ I write songs for the cats on the corner wit the Nikes on'. To istny kalejdoskop rymów - technikę i finezję Planet Asia najlepiej słychać, kiedy wchodzą koledzy ze Skhool Yard, choć nie są źli, Planet zjada ich z ćlamkaniem.
    Debiut rappera słusznie zwrócił na niego oczy najpierw fanów zachodniego podziemia, potem krytyków i gazet muzycznych. Później już poszło jak z płatka. Wprawdzie bity Fanatika nie zawsze muszą się podobać, bo są bardzo specyficzne (choć wolę osobiście te z płyty Rasco), jednak nie da się nie docenić samego rappera. Fajny, podziemny album.

OCENA: 4+\6


czwartek, 24 kwietnia 2014

SECRETS - HERALDS OF CHANGE

All City 2007

1. Bopgunn    feat. OLIVIERDAYSOUL
2. Bopgunn (Instrumental)    
3. Be Out There    feat. ODDISEE, TREK LIFE
4. Stay Cool     feat. ODDISEE, TREK LIFE
5. Stay Cool (Instrumental) 
6. Trip Fall     feat. ODDISEE, TREK LIFE

    Dwóch producentów, którzy poznali się w Szkocji, w Glasgow. Hudson Mohawke i Mike Slott połączyli swoje siły, tworząc muzykę hip hopową, która ma być z założenia nieco inna od reszty. To jeden z ich projektów, zanim jeszcze Mike Slott wyjechał do NY. Producenci zdołali namówić dwóch znanych podziemnych rapperów do współpracy, czego efektem jest ta epka.
    Dwadzieścia trzy minuty takiej jazdy nie będzie na pewno strawne dla wszystkich. To wybitnie ciężki, prasujący mózg syntetyczny funk. I o ile 'Bopgunn' brzmi jak numer z jakiejś przyszłej płyty Georga Clintona, to reszta, choć równie funkowa, to już zupełnie nowatorski funk XXI wieku. Brzęczące, porwane basy, klaszczące perkusje i wykręcone syntezatorowe piszczały robią iście kosmiczne wrażenie. Te dwadzieścia minut wrzuci się na orbitę wokół Saturna i wprawi w ruch. I nie mówię tu o sklepie, cipo, zamknij ryj. To kosmos z wielkimi przestrzeniami.   
    Mamy tu w zasadzie cztery kawałki. Jeden, otwierający płytę, zasilany jest na majku przez funkującego OlivierDaySoul, który stara się wyłowić z przestrzeni jak najwięcej czynnika funkowego, bo przecież ów 'Bopgunn' inspirowany jest twórczością Georga Clintona i Parliament. W pozostałych trakach na majku mamy głodnych, podziemnych emce związanych z Mello Music Group. Oddisee, wychowany w muzycznej rodzinie, krąży między Waszyngtonem, NY i Londynem, nagrywając kolejne płyty i ciesząc się prestiżem wśród wymagających fanów rapu. Trek Life zaś to rapper pochodzący z marnych dzielnic Kalifornii, mający cięższy styl - znacznie bliższy ulicy i przyziemnych spraw, niż lewitujący często Oddisee. Obaj stanowią jednak bardzo ciekawą miksturę lekkości w ciężkich buciorach. Najlepsze jest to, że obaj emce nie gubią się na tych trudnych, skądinąd, podkładach i pasują tu jak ulał.
    To wyjątkowy album. Nawet, jeśli nieobce są ci produkcje od Mello Music, to weź pod uwagę, że ci dwaj wariaci z Glasgow wykręcili tu genialnie kosmiczny funk i w sumie do słuchania tego materiału przyda się skafander astronauty. Szok.

OCENA: 5\6


wtorek, 22 kwietnia 2014

FUNKY TECHNICIAN - LORD FINESSE & DJ MIKE SMOOTH


Wild Pitch 1990

1. Lord Finesse's Theme Song Intro
2. Baby, You Nasty (New Version)
3. Funky Technician
4. Back To Back Rhyming    feat. AG
5. Here I Come
6. Slave To My Soundwave
7. I Keep The Crowd Listening
8. Bud Mutha
9. Keep It Flowing   feat. AG
10. Lesson To Be Taught
11. Just A Little Something
12. Strictly For The Ladies
13. Track The Movement
    
    To moment przełomowy. Jest 7 czerwca 1990 roku i właśnie wychodzi debiutancki album jednego z najbardziej wpływowego wykonawcy hip hopu: Lord Finesse. Tutaj jeszcze w duecie z DJ Mike Smooth, wydają wspólne dzieło, które The Source zaliczył do 100 najważniejszych albumów rapowych w historii. 
    Pod względem produkcji to bardzo ważna płyta dla hip hopu, nie tylko nowojorskiego, ale w ogóle światowego. Przy okazji 'Funky Technician' zaczęła tworzyć się jedna z najbardziej wpływowych grup producenckich i nie tylko. Mowa oczywiście o Diggin In The Crates, którego głową stał się właśnie Lord Finesse. Już w tym momencie do crew należą dwaj z producentów krążka: odpowiedzialny za najlepsze traki na albumie Diamond D ('Funky Technician', 'Here I come', czy 'Bad mutha' z samplem, który uwielbiam - The Boss od Jamesa Brown'a) i Showbiz, ale oprócz nich znalazło się tu parę podkładów od DJ Premiera, a nad wszystkim czuwał DJ Mike Smooth, który spinał całość. To prawdziwy rap, oparty na prostej perkusji i przewrotnie wklejonym samplu z takich rzeczy, jak James Brown, Blackbyrds, Rufus Thomas, czy Ohio Players. Zwyczajnie mordercza prostota: perkusja, bas i sampel. No i Lord Finesse.  
     Finesse może nie ma wybitnego głosu, ale w starciu z nim na rymy w tamtych latach nie było mocnych. Może sam AG dawał radę dotrzymać kroku - ale nie wygrać. W końcu ksywa 'Finezja' do czegoś zobowiązuje, tak? Lord przede wszystkim nawija rymy bitewne, którymi niszczy wszelką konkurencję - nawet jeśli ta w 1990 nie była ogromna. Z wersami jak 'Now I'm the man with intellect, no one to disrespect \ I kick a rhyme and make MC's wanna hit the deck \ And give it up and use they rhymes as a sacrifice \ Brothers try they best, they ain't even half as nice' rapper pokazuje, że jego miejsce jest przed szeregiem. Gdyby tak mieć czas zagłębić się w cytaty i cuty w różnych kawałkach innych wykonawców po roku 1990, ciężko byłoby znaleźć na tym albumie niecytowany wielokrotnie trak. Czyni to album wręcz biblią hip hopu, bo na tej płycie opiera się wszak wiele innych. Żeby było lepiej, pokazuje się tu wspomniany już przeze mnie Andre The Giant, dorównujący skillsami Lordowi, co tworzy mieszankę iście wybuchową.
    Tu nie ma miejsca na dyskusje - to klasyk. Nie można nie znać tego albumu, jeśli chce się dyskutować o rapie albo uznawać za fana muzyki. Lord Finesse ma potworny szacunek ze względu na swoje umiejętności rymotwórcze - nie bez powodu. Może i dziś ten album się zgrał nie brzmi aż tak świeżo, ale nadal wielu rapperów mogłoby się uczyć od Finesse... finezji. I do dnia dzisiejszego płyta jest świetna.

OCENA: 5\6


niedziela, 20 kwietnia 2014

HEAVY MENTAL - KILLAH PRIEST

Geffen 1998

1. Intro
2. One Step    feat. HELL RAZAH, TEKITHA
3. Blessed Are Those
4. From Then Till Now
5. Cross My Heart    feat. GZA, INSPEKTAH DECK
6. Fake MC's
7. It's Over
8. Crusaids
9. Tai Chi    feat. 60 SECOND ASSASSIN, FATHER LORD, HELL RAZAH
10. Heavy Mental
11. If You Don't Know    feat. OL DIRTY BASTARD
12. Atoms To Adam    feat. SHANGHAI THE MESSANGER
13. High Explosives
14. Wisdom
15. B.I.B.L.E.
16. Mystic City
17. Information
18. Science Project    feat. HELL RAZAH
19. Almost There
20. The Professional

    Killah Priest pojawił się w mojej świadomości na albumie GZA 'Liquid Swords', gdzie ten oddał Priestowi aż jeden cały trak: 'B.I.B.L.E.' (Bo przecież wcześniej dał głos na płycie Gravediggaz, ale tam był tylko jednym z wielu i nie zwróciłem większej uwagi). Kawałek był inny od reszty płyty i zwrócił na siebie moją uwagę - tam jednak niekoniecznie pasował. Po czym w sklepie zobaczyłem solowy album Killah Priest, pomyślałem więc, że to może być coś. Włączyłem i... spadłem z krzesła.
    Buchnął mi w mózg czysto wutangowy klimat muzyki od True Master'a i 4th Disciple, młodych, jednak już uznanych adeptów z klanu Wu oraz bity od Father Lord, Arabian Prince i John The Baptist, równie dobre, co utrzymane w charakterystycznej atmosferze Wu Tang. Jedynymi wyjątkami od tej reguły są dwa bity od Y-Kim - nieco syntetyczne i oszczędne (Blessed are those oraz From then till now), a także muzyka (bo to ciężko nazwać bitem) do medytacyjnego kawałka tytułowego, który robił sam Killah Priest. Jak zwykle w obozie Wu, bity to dość prosto, acz przemyślanie zawinięte sample na konkretnych perkusjach. Sample, jakie biorą producenci, pochodzą z wielu klasycznych płyt soulowych i funkowych, jak np. Ohio Players, Lee Dorsay, Thelma Houston, Grover Washington Jr, Duke Ellington, John Coltrane, Carpenters... - same sztosy muzyki rozrywkowej lat '50-80. Zdaje to egzamin, bo podkłady są iście mistrzowskie, choć mało skomplikowane, ale jak to ktoś ładnie ujął - 'Bity są proste, bo jego teksty są złożone'. I ciężko o lepsze podsumowanie.
    Killah Priest to zaiste złożony rapper. Rymuje nieco poza bitem, ale to często tylko złudzenie, bo wersy kończą się we właściwym momencie. Ale nie o technikę tu chodzi, tylko o to, co Killah ma do powiedzenia. Niestety, przekracza to możliwości pojmowania pierwszego lepszego czarnucha spod sklepu z alkoholem, bo jest to narracja tak bardzo wielowątkowa, tak skomplikowana, że w sumie trzeba iśc do biblioteki i czytać, czytać, czytać. Przede wszystkim biblię, torę i koran, bo przez pryzmat tych trzech głównych religii Priest patrzy na historię i sytuację Czarnych w Stanach. Trzeba być nieźle oblatanym w tajemnicach mistyki Narodu 5% i czarnych Żydów i przyznam, że sam siedziałem przed encyklopedią, potem internetem, aby zrozumieć w pełni, o czym koleś gada. 'Many (of) our lives will end, it's like a sad song \ From a violin, trapped like Daniel's in the Lion's Den \ Tryin to pierce the iron skin, of Leviathan \ Souls blowin in the violent winds \ God help us, if we die in sin, I hear the trials' - to genialnie zarymowane wersy, które niosą wiele mądrości i specyficznych poglądów, z którymi niekoniecznie musisz się zgadzać, ale w tym nie ma blablabla, tylko metafizyczne wizje świata. Ale czasem Priest schodzi na ziemię, by zrównać z ziemią 'Wack MC's' albo przedstawić krótką historyjkę z getta: 'He stared em down as he passed 'em the brew \ "Hmm, maybe you see my view \ Follow me upstairs on the eighth floor \ And I will show you the door" \ "The eighth floor, how is that?" \ "That's where my cousin, is slingin crack \ Be grand whatcha y'all niggas is, puss? \ Y'all seem shook, to have niggas ambushed". Z jednej strony to dość duży ciężar gatunkowy, ale z drugiej fenomenalna wyprawa do świata wizji z kręgu Black Hebrew.
    Może nie wszystkim to się podobać, ale ja znam ten krążek na pamięć. Cały. Tu nie ma słabszych momentów, wszystko jest przemyślane, ma swoje miejsce i miażdży, kiedy zrozumiesz całość przesłania. Zwłaszcza na tych wu bitach - bo kolejne płyty, nagrane przy pomocy innych producentów, nie miażdżyły już z taką siłą. Po tej płycie nie jestem w stanie oddychać normalnie, bo od pierwszej, do ostatniej minuty jestem na wdechu i wypluwam kolejne wersy wraz z rapperem. Jedna z najlepszych i najciekawszych płyt w historii rapu. Jeden z moich faworytów na zawsze.

OCENA: 6\6


piątek, 18 kwietnia 2014

POWER MOVEMENT - TAJAI

Hiero Imperium 2004

1. Introducing...
2. Raindance
3. Who Got It?
4. Do Not Touch   feat. PEP LOVE
5. Scientific Method
6. Do It!
7. The Dum Dum    feat. SHAKE THE MAYOR
8. Power Movement
9. Quality, Equality
10. Raunch, Rogue, Skank
11. Multiple Choice
12. Fashion Fetish        feat. A PLUS, CASULA
13. Let's Live
14. Dedication     feat. GOAPELE

    Po wydaniu kilku płyt z Souls Of Mischief i Hieroglyphics, Tajai, wzorem kolegów, rozpoczął na boku solowy projekt. Jego pierwszy album w pojedynkę mamy właśnie przed sobą - z zamierzenia to 'ruch pełen mocy', który ma zniszczyć słabych rapperów i leszczy wszelkiej maści. Zróbcie miejsce, frajerzy, Tajai wbija na kwadrat!
    Solówka solówką, ale nie da się uciec od kolegów nawet w projekcie solowym. Dlatego nie znajdziemy tu wielu obcych nazwisk, nie tylko na majku, ale i przy konsolecie. Z samego imperium Hieroglyphics mamy tu A Plus, Casual'a i Domino oraz całą plejadę znanych na Zachodnim Wybrzeżu producentów lub produkujących rapperów. Jest tu Amp Fiddler, absolwent klasy jazzu, współpracujący również z Jamiroquai, czy Brand New Heavies, jest Fakts One z The Perceptionists, jest Tony Da Sitzo, Kool DJ EQ, czy najmniej znani Kimani i The Pitchhitters. I jest to muzyka, której należy spodziewać się zarówno po przedstawicielach Oakland, jak i po członkach Hiero. To klasyczne bity w dość specyficznym stylu, głównie przez brzmienie perkusji, które wybijają się niejako na pierwszy front i bardzo często są bardzo wyraźne i brzmią niejako krystalicznie. Na tychże perkusjach owinięte są sample z mniej znanych rzeczy z półki z soulem, funkiem i bluesem. To bardzo bujające bity, do których głowa sama się kiwa - wszystko w klimacie doskonale znanym z płyt Hiero.
    Tajai wprawdzie nigdy nie grał pierwszych skrzypiec ani w Souls Of Mischief, ani w samym Hiero, ale nie można mu odmówić ognia w rymach i głosie. Tajai jest świetnym rapperem, z doskonałym flow i barwnym, charakterystycznym głosem, którym leci po bitach z nieco offbeatową manierą. Tajai opisuje rap grę z własnej perspektywy, pokazując przy tym oszałamiające czasem liryczne skillsy na majku, miażdżąc hejterów i słabiaków: 'My delivery shivers the mighty Oaks roots \ You rappers and killers that won't shoot \ I try to give you the hints, but you stuck in the muck \ About to self destruct in your predicament \ I'm tickled pink when my pen trickles ink \ Upon my pale page heads roll when my sickle swings'. Poza bitewnymi skillsami, Tajai daje również pokaz swoistego poczucia humoru, np. w opisach różnych sytuacji in flagranti: 'We in the parking structure trying to find her ride \ A ride that a Tahoe black a '99 \ We made the beast with two backs together \ I left a sweaty ass print on the leather \ To this day it's hard to forget her \ Another entry in the diary of a sinner'. Czasem rapper wraca do czasó Złotej Ery, jak w 'Let's live', gdzie przypomina czasy Native Tongue. I choć sam jest niemalże doskonały, to jednak najlepiej wchodzą traki z gocinnym udziałem Pep Love, czy A Plus i Casuala - te wersy niszczą. 'Do u touch mics or do u blow mics?' - Tajai zdecydowanie za tym drugim.
    Solowy debiut Tajaia to klasyk, zwłaszcza dla Zachodu i Hiero. Świetne, kiwające głową bity (Mad SKillz określił to kiedyś jako 'nod factor'), fantastyczny emce na majku z kilkoma wybitnymi kolegami z Hiero - dzięki temu mamy płytę, która nieco wymyka się z ramek West Coastu.

OCENA: 5\6


środa, 16 kwietnia 2014

TOO MUCH WEIGHT - TOO MUCH TROUBLE

Rap-A-Lot 1997

1. Ballin' Azz G'Z
2. Hoe Money   feat. SKINNY PIMP, QUEEN BLAC
3. C.A.S.H.    feat. GHETTO TWIINZ
4. Pimp Drunk
5. D.P.L. 
6. Let Me Take You Home   feat. QUEEN BLAC
7. Go Get It
8. Take Me to War   feat. 5TH WARD BOYZ
9. Busted Open    feat. QUEEN BLAC
10. Hustler's Got It Ruff
11. P-Thang
12. Smoke with Me
   
    Too Much Trouble to dość ciekawy skład, który wyszedł spod skrzydeł wytwórni Scarface'a, Rap-A-Lot. Drunk D, Bar-None, DJ Bad Newz Black i Ghetto MC mogli być zwykłą grupą rapową z Houston, ale... weźmy choćby takiego Bar-None. To biały odpowiednik Bushiwck Bill'a z Geto Boys - rapujący karzeł, wulgarny i pełen przemocy. 'Too Much Weight' to trzeci i ostatni album grupy, będący próbą przywrócenia TMT dobrego imienia, jaki zyskali, wydając pierwszy album pięć lat wcześniej. 
    Muzyka na płycie jest dość typowa dla albumów, które wydawane są przez Rap-A-Lot. Za brzmienie odpowiedzialny jest przecież legendarny John Bido, ale dzielnie sekundują mu Freddie Young, Marlon Demnby, Swift i Tim Walker. To miejscami wręcz przerażający gangsta funk, wypełniony żywym, wibrującym w uszach basem, wściekłymi piszczałami i funkowymi przygrywkami - wszystko w większości grane na żywo, z udziałem muzyków studyjnych. Do tego dochodzą refreny i wstawki wokalne, śpiewane przez najprawdziwszych wokalistów z doskonałymi głosami. Co jakiś czas mamy chwilę oddechu, ale potem kryminał, czy raczej thriller powraca z pełną mocą. Muzyka na szczęście wyprodukowana została przez jednych z najlepszych producentów R-A-L i ten funk, pełen broni i przemocy, jest wbrew pozorom, bardzo fajny do słuchania.  
    Wystarczy spojrzeć na okładkę, by dowiedzieć się, o czym rymują rapperzy z TMT. To kasa, dziwki, pimpowanie i morderstwa. To jest ich motto i 'who disagrees, D.I.E'. Rapperzy są brutalni i bezwzględni, przynajmniej w swoich rymach 'muthafuck being broke [...] we strapped wit some gatz'. Bar-None faktycznie pozwala sobie na niebezpiecznie bliskie wycieczki w kierunku stylu Bushwick Billa, choć słychać wyraźnie, że to biały głos. Pozostali mają dość typowe style z Houston: trochę zaśpiewów, wściekłe, acz nieco zmęczone głosy. Naturalnie, chłopcom z TMT towarzyszy gwardia z wytwórni - poza samymi gwiazdami, Geto Boys. Mamy tu równie brutalnych i ciężkich 5th Ward Boyz, są Ghetto Twiinz (wydające sporo później dla Master P) i Queen Blac, reprezentujące gangsterki w spódnicach. No i na deser jest również przerażający i tekstami i stylem Kingpin Skinny Pimp.
    Ta płyta to ostra gangsterska jazda. To jeden z tych albumów, który oburzał prawych Amerykanów demoralizacją ich dzieci. Tak samo muzyka, jak i teksty to kwintesencja agresji i przemocy, wziętej podobno prosto z ulic Houston. Nie jestem pewien, na ile ci kolesie to prawdziwi gangsterzy, a na ile ich image jest stworzony na potrzeby rynku - jednak zdjęcia grupy z pistoletami i karabinami robią wrażenie. Trzech wściekłych Czarnuchów i jeden biały kurdupel. Ciężki, przerażający miejscami funk uliczny. W sumie, nawet całkiem niezły, tylko trzeba na to patrzeć z dystansem. U nas to by nie przeszło, ale w Stanach - wiadomo.

OCENA: 4-\6


poniedziałek, 14 kwietnia 2014

THE DYNASTY - JAY Z

Roc-A-Fella 2000

1.  Intro                                        
2.  Change The Game    feat. MEMPHIS BLEEK, BEANIE SIGEL, STATIC MAJOR                         
3.  I Just Wanna Love U (Give It 2 Me) feat. PHARRELL WILLIAMS, OMILIO SPARKS           
4.  Streets Is Talking    feat. BEANIE SIGEL                        
5.  This Can't Be Life    feat. SCARFACE, BEANIE SIGEL
6.  Get Your Mind Right Mami   feat. SNOOP DOGG, MEMPHIS BLEEK, RELL
7.  Stick 2 The Script   feat. BEANIE SIGEL, DJ CLUE?                            
8.  You, Me, Him, Her   feat. BEANIE SIGEL, MEMPHIS BLEEK, AMIL                           
9.  Guilty Until Proven Innocent feat. R. KELLY
10. Parking Lot Pimpin'  feat. BEANIE SIGEL, MEMPHIS BLEEK, LIL MO                          
11. Holla    feat. MEMPHIS BLEEK                                     
12. 1-900-Hustler    feat. BEANIE SIGEL, MEMPHIS BLEEK, FREEWAY                             
13. The R.O.C.    feat. BEANIE SIGEL, MEMPHIS BLEEK                                
14. Soon You'll Understand                         
15. Squeeze 1st                                  
16. Where Have You Been    feat. BEANIE SIGEL, L.DIONNE

    Piąty album Jay-Z nie miał być jego solówką, nagrany został jako składanka jego wytwórni płytowej. Jednak w któryms momencie okazało się, że sprzedaż na pewno się zwiększy, jeśli płyta będzie sygnowana przez samego Jehovah. Płytę przyjęto wręcz owacyjnie, a Jay mógł święcić kolejny sukces.
    Jay Z to uznana i bogata firma. Nie było więc problemu, aby zatrudnić na potrzeby albumu samych najlepszych producentów. Najwięcej do powiedzenia mieli tu Just Blaze i Rick Rock. Just Blaze robi dość charakterystyczne dla siebie bangerowe podkłady, które nawiasem mówiąc, świetnie uwydatniają styl Memphis Bleeka i pasują dla niego - ale i przecież Jay również sobie tu nieźle radzi. To elektroniczne bomby energetyczne. Rick Rock zaś zapewnia zwolnienia tempa - nieznaczne wprawdzie, ale uspokajające album. Reszta producentów dała tylko po poszczególnych podkładach. The Neptunes, a jakże, jeszcze wtedy robili dość normalne podkłady, bardziej klasyczne, niż eklektyczne, więc 'I just wanna love u' zawiera jedynie ich charakterystyczne, połamane perkusje i śpiewy w tle od Pharrella. I tak, to przecież hit. I słusznie. Kanye West dał swój soulowy, kombinowany trak do 'This can't be life', z jednej strony nieco nostalgiczny, z drugiej dość energiczny. Bink! z kolei odpowiedzialny jest za dwa traki i jego styl produkcji można najłatwiej określić, jako dość bliski Just Blaze: elektroniczny i bangerowy, choć Bink raczej unika łamania bitu. Rockwilder zaś dał bit w swoim stylu, z basem podbijającym tempo - tego typu traki słyszeliśmy często np. na 'Blackout' Method Mana i Redmana. Memphis Bleek & B-High zrobili podkład oparty na połamanej perkusji i syntezatorowych wkrętach. Ogólnie można powiedzieć, że to nowoczesny, bangerowy rap z NY z początku wieku.       
    Jay Z jest rapperem o już dawno ustalonej pozycji. Jego głos i flow rozpoznasz pośród miliona innych. Lekko od niechcenia, Jay płynie sobie po tych podkładach wyraźnie bez wysiłku, choć nie wszystkie są łatwe do opanowania. Jego teksty zawsze były dobre, czy to opowiada o sytuacji na Brooklynie ('I'm still stretching on the block \ Like "Damn, I'mma be a failure" \ Surrounded by thugs, drugs, and drug paraphenalia \ Cops, courts, and their thoughts is to derail us \ Three time felons in shorts with jealous thoughts \ Trying to figure where your mail is, guesstimate the weight you selling \ So they can send shots straight to your melon; wait!'), czy też wywyższa się nad innych rapperów w grze (Niggas say I'm focused now, they know that's my style \ But dogg, I'm on the block with that coke and a smile \ I still got the crack heads I.D \ And they know, I collect for the first and fifteenth \ I still take cabs to that capsule spot \ For them 31 illusions and them purple tops \ And the game ain't change, niggas is taught different \ I'm raised off one rule, never get caught slippin'). Ale ta płyta nie wyszła po to, aby Jay chwalił się swoimi skillsami - on już je udowodnił, a co więcej, zarobił aprę grubych milionów. Przede wszystkim, pokazać się tu mieli Memphis Bleek i Beanie Sigel - dwaj utalentowani rapperzy, obdarzeni charakterystycznymi flow i głosami. Bleek, wykrzykujący swoje wersy i wchodzący czasem na wysokie tony oraz Sigel, z wolna rozkręcający zwrotki ciężkim basem wokalu. Pozostali goście to druga liga, czekająca na szansę w Roc La Familia, lub fejmowi goście spoza klanu: Scarface, Pharrell i Snoop Dogg.
    Dynastia to dość porządna płyta, po coraz gorszych wcześniejszych płytach, wyszła nawet na plus wraz z poprzednioroczną częścią 3 In My Lifetime. Jednak tu mało jest Jay Z, więcej gości, z których w sumie najciekawiej objawia się Mempis Bleek - Snoop jest wtórny, Scarface średnio pasuje do podkładu Westa, Clue drze gębę, Pharrell jest ok... Niezły album, choć w 2000 wyszło sporo ciekawszych rzeczy.

OCENA: 4\6


sobota, 12 kwietnia 2014

CAME TO REPRESENT - GEE JAY

NGU 2008

1. Intro         
2. We Came to Represent     feat. RAEKWON   
3. Fresh    feat. DAP-C    
4. Say Something          
5. Stylin On Em    feat. SYNDROME    
6. Respect    feat. SWIFT 89, SABOTAWJ
7. Hip Hop Soldier     
8. Impossible    feat. KID RAD   
9. Mentally Unstable    feat. DAP-C, MC BEADS
10. How Many MC's?    feat. CANIBUS    
11. This is My Club Song      
12. Heart Attacks 
13. Straight Spitting         
14. Outro          
15. Unlisted    

    Jakiś czas temu dostałem paczkę płyt z Anglii. Wśród albumów był właśnie Gee Jay - z wyglądu na okładce, taki sobie małomiasteczkowy chłoptaś, reprezentujący tę brytyjską modę w rapie, żeby robić go po hamerykańsku. ale przyjrzałem się okładce uważniej, bo zakuły mnie w oczy nazwiska... Raekwona, Canibusa, czy brytyjskiej gwiazdy, Kid Rad. Co oni wszyscy tu robią, do diabła? 
    Nie mam pojęcia, kto to produkował, bo albumy sygnowane tagiem British Hip Hop są wydawane bardzo oszczędnie. Część zrobił na pewno niejaki Mike S. W większości to nowocześnie zagrane, syntetyczne podkłady - takie mocno bangerowe, do klubu i na imprezę, choć z zacięciem ulicznym. Nie powiem, że to są bity, jakie rozruszają tłumy - zwyczajne bity wieku XXI, choć znajdą się tu podkłady, które są dość fajne - zwłaszcza 'We came to represent'. Jednak wykorzystywanie głównego motywu z Mission Impossible jest tak oklepane, jak zad kobyły. Muzycznie jest to album przeciętny, inspirowany mocno amerykańskim hip hopem - nieco sampli, sporo klawiszy syntezatora - to wszystko było.    
    Młody Gee nie jest w tym wszystkim najlepszym wokalistą. Ma typowo biały wysoki głosik, co gorsza, próbuje rymować po amerykańsku ze swoim brytyjskim akcentem - brzmi to miejscami dziwacznie. W rezultacie mamy tu swoistą pulpę liryczną, bez żadnych wzlotów - większość tekstów zajmuje raczej średnie półki w przeciętnym sklepie. Przyzwyczajeni do brytyjskich ekwilibrystyk werbalnych na połamanych grajmach, GeeJay brzmi jak z innej planety, zwłaszcza, że teksty Gee oscylują cały czas wokół bragga, reprezentowania stylu i techniki i rymów bitewnych. Niestety, rapper ma za mało charyzmy i skillsów, aby zniszczyć większość konkurencji, bo zbyt często jego rymy opierają się o banały: 'I told ya, I'm a hip hop soldier'. Nie pomogą tu nieco oszukane występy gościnne wielkich nazwisk. Raekwon zaszczycił kawałek jedynie refrenem, Canibus zaś dał porządną zwrotkę w swoim stylu. Z pozostałych gości wyróżnia się Syndrome - choć przede wszystkim swoim charczącym wokalem. Swift89 jest tu chyba najlepszym Brytyjczykiem, bo Dap-C jest dość podobnym, choć nieco lepszym rapperem, niż Gee. 
    I co? Był potencjał, mógł być hit, ale czegoś tu zabrakło. Głównie dobrej produkcji i dobrego rappera, bo wszystko tu jest przeciętne. Co więcej, wkurwiłem się lekko, czekając na zwrotkę Raekwona, a on zrobił tylko kilka słów - ten szum medialny. Zatem mamy zwyczajną płytę brytyjską, która ani nie wnosi jednak żadnych kolaboracji, ani wartości. Można jej posłuchać, bo nie jest taka zła, ale nie jest to dzieło, do którego wracałbym często.

OCENA: 3+\6 


czwartek, 10 kwietnia 2014

SON OF A PIMP - MISTAH F.A.B.

Thizz Ent. 2005

1. Intro
2. Big Time
3. Crush On You
4. Streets Of The Bay   feat. P.S.D.
5. Do It Live For Me   feat. G-STACK, MAC MALL
6. Hey Little Mama    feat. JOHNNY CASH, THE JACKA
7. Kicked Out The Club
8. Call Heaven
9. Hoodlife     feat. HARM
10. Let Me Do My Thang    feat. KATO, YUKMOUTH
11. Super Sic Wit It      feat. E40, TURF TALK
12. If "If" Was A 5th
13. If Papa Was Home   feat. PARTICK WESSEL ANDERSON III
14. Mama Song
15. N.E.W. Oakland    feat. BAVGATE, G-STACK
16. City Limits    feat. MR. KEE, MESSY MARV
17. Dis Is How Da Game Goes    feat. MAC DRE, MIAMI
18. Where's My Daddy
19. U R My Angel

    Mistah Faeva Afta Bread to zaprzeczenie stereotypu rappera z przedmieść, tępego i ordynarnego. Koleś skończył polibudę w Oakland i choć życie go nie rozpieszczało (ojciec na dołku, matka na czterech etatach), to dał radę. Lokalnie stał się gwiazdą pojedynków freestylowych i to na tym zbudował swój fejm. Przed sobą mamy jego drugą płytę, którą wydał już dla labelu Mac Dre i to ona otworzyła mu drogę do sukcesu.
    Bo choć sam Mac Dre zginął pół roku przed wydaniem albumu, to jego dojścia i pieniądze pozwoliły album skończyć - zresztą, wytwórnia działa nadal, wciąż z Mac Dre jako mentorem. Poza tym, co tu dużo gadać. Muzycznie mamy tu takie sławy, jak Kanye West, Teddy Bishop (znany z produkcji muzy dla największych gwiazd r&b: Whitney Houston, Montell Jordan, Bobby Brown, Ginuwine), legendy WestCoast CMT & E-A-Ski, syn E-40, Droop E oraz cały wachlarz znanych głównie w Bay Area bitmejkerów: Clipto, Sean T (raper i producent z Kaliforni), Swampcat, Ruff, Gennessee (nie tylko dla Thizz, ale i np. dla Masta Ace), GA, czy Trackademicks. Jak widać, znajdziemy tu pełen przekrój stylów, umiejętności, czy zapatrywań. To jednak dzięki temu mamy tak różne kawałki, jak np. wchodzący 'Big time' Kanye Westa na ostrych gitarowych riffach, podkłady od Teddy Bishop'a, zabarwione mocno seksownym r&b ('Crush on you'), czy typowo południowe bity od całej większości. Przy czym nie są to cykacze do wrzeszczenia, ale pełne melodii i ciepłego, południowego serca bity, złożone wielowarstwowo. Niekoniecznie znaczy to, że nie ma typowo południowych bangerów do klubu, zadbali już o to Sean T ('Kicked out the club'), czy Ruff ('Let me do my thing'). Ale nawet pomiędzy tą zbieraniną, trafia się taki np. czysto funkowy numer. Płyta jest zróżnicowana, ale w pozytywnym sensie: bity nie stanowią misz-maszu, ale mają jeden wspólny mianownik: brzmienie Bay Area, czyli swoiste zmieszanie g-funku i południowych klimatów.
    Mac Dre miał nosa do ciekawych postaci, a sława F.A.B. jako świetnego rappera bitewnego sięgała znacznie dalej, niż samo Oakland. Oczywiście, zazwyczaj genialny emce na wolno, czy w bitwie, brzmi zupełnie inaczej w studiu, ale... Mistah daje sobie radę. Ma fajny flow, który pasuje do jego wysokiego głosu, którym opowiada życiowe historie. Jest tu sporo osobistych wejść, zwłaszcza w 'If Papa Was Home', czy 'Mama song' (piosenkę o tym tytule musi nagrać chyba każdy szanujący się rapper...), ale również w innych kawałkach. Poza tym sporo tu historyjek z North Oakland 'Nigga its trill, pole boy, I'll tell you how it feel \ High off purple or we thizzin off a pill \ You think we square, we polar bears \ You doubt it if you want to but it's soldiers here \ Fabby Davis is the prince of the O \ The freestyle king man and everybody know' - to z jednego z lepszych traków tu, 'N.E.W. Oakland'. Oprócz tego chwalenia się swoim stylem i reprezentowania miejscówki, jest nieco miłosnych podbojów (Crush on you) i ciężkiego życia w dużym mieście. Mistah teksty ma całkiem porządne, bez wpadek i okazuje się, że nawet bitewny, freestylowy rapper może dać radę w studio. Wspiera go na albumie cała rzesza rapperów, wokalistów i muzyków, od tych najbardziej znanych, jak E-40, Yukmouth, czy Mac Mall, do lokalnych jednostrzałowców, jak Mr. Kee, czy Miami. Niektórzy wzbogacają brzmienie (zwłaszcza wokaliści), niektórzy raczej przeszkadzają, ale bilans wychodzi na plus.
    'Son Of A Pimp' okazał się strzałem w dziesiątkę w Bay Area. Dla miłośników twórczości zastrzelonego w 2004 Mac Dre to niezły kąsek, choć osobiście wolę albumy mentora. FAB wydał porządny, zróżnicowany i nie nudny album, choć brakuje mu sporo do klasyki gatunku, czy choćby miana płyty bardzo dobrej. Jest ok, i lubię do niej czasem wrócić, ale żebym piał z zachwytu, to nie powiem.

OCENA: 4-\6


wtorek, 8 kwietnia 2014

I CAN'T TAKE NO MORE VOL. 2 - RAP P

Black Flag 2008

1. Intro
2. They wanna know
3. It's nothing
4. Mob shit   feat. WAPO
5. Rich man
6. Hate on that   feat. PROFIT, E
7. Stick'em up
8. My dreams   feat. REMO
9. Right here   feat. TAYA
10. Groupie luv   feat. BARS & HOOKS
11. Destiny   feat. TOOLS, ROOSTER, BENEFIT
12. I do this for real
13. Don't change
14. I can't take no more
15. If I don't show up
16. A thousand people
17. Henny straight
18. Nothing lasts forever   feat. REMO

    Jakiś czas temu wspominałem o Rap P, kiedy recenzowałem jego płytę, którą pod szyldem Black Flag, nagrał z WAPO. Teraz mamy przed sobą jego solówkę, nagraną dwa lata po tej z Wapo. Rap P, który wyrósł wraz z nową gwardią QB, pozostał w cieniu i nie wyszedł na szerokie wody wraz z Mobb Deep, Cormegą, czy nawet Bravehearts. P to szara eminencja podziemia Queens, zresztą, samą okładką wyraźnie zaznacza swoje terytorium.
    Ale nie tylko okładka mówi nam, skąd P jest. Jego muzyka to najczystszej wody styl QB, który znamy z płyt wymienionych wyżej artystów - z tym, że jest on sporo brudniejszy. Te perkusje, których zestawem Havoc z MD chyba obdzielił wszystkich ziomków z dzielnicy, są rozpoznawalne na pierwszy rzut ucha. Pum, klaps, pum pum, klaps podbite głębokim basem jest wysoce charakterystyczne i od razu wiesz, że to Queensbridge. Do tego sample ze smyczków i pianin - często branych z muzyki poważnej - to muza, na której wzorują się nasi uliczni rapperzy i producenci - często może nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Do tego wchodzą latynoskie gitarki, funkowe sample, czy inne urozmaicacze, ale to nadal ten zawiesisty klimat zagrożenia, wrażenie, że zaraz ktoś spadnie Ci na łeb i opierdzieli kieszenie.
    Ale przecież to nie tylko muzyka, jest tu też sam Rap we własnej osobie. Może nadanie sobie ksywki takiej jak ta, to lekkie nadużycie, bo przecież P nie jest żadnym Bogiem mikrofonu, a zwykłym, podziemnym rzemieślnikiem, ale to margines. 'I'm just fighting my demons', mówi P i w zasadzie cała płyta podporządkowana jest temu zdaniu. To niemal nieustanne opowieści o życiu w QB, napadach, dochodzeniu do pozycji i pieniędzy w szarej strefie, choć zdarzają się momenty, gdzie P pozwala sobie na popuszczenie fantazji, gdzie marzy o lepszym życiu, czy zabawia się z laskami. Jednak to jego życie to broń, hennessy i ucieczki przed policją. Gościnnie na majku znajdziemy tu całą plejadę lokalnych rapperów-gangsterów, wśród których odnajdziemy znanych już na rynku Bars & Hooks oraz towarzysza P z Black Flag, Wapo. Nie powiem, żeby teksty były specjalnie poetyckie - po prostu oddają rzeczywistość, wypełnione są thugami, mobami, stickupami i tym podobnymi bzdetami. Jednak są tu całkiem fajne kawałki ('Right here', 'Destiny', 'I do this for real'), a i cały klimat albumu jest odpowiedni.
    Słucha się tego trochę jak opowieści dziwnej treści, takie nieco blaxpoitation. Wbrew pozorom, różni się to sporo od naszej ulicznej rzeczywistości, bo u nas jeszcze nikt nie morduje kolesi na dzielniach i nie handluje w tekstach dragami. Ogólnie rzecz biorąc, to dość fajny album, osadzony głęboko w stylistyce podziemia QB i fani Mobb Deep i tym podobnych rzeczy powinni być zachwyceni. Myślę jednak, że płyta spodoba się również tym, którzy lubią nowojorski rap.

OCENA: 4\6

OBEJRZYJ I POSŁUCHAJ

niedziela, 6 kwietnia 2014

SPIRITUAL MINDED - KRS 1

Koch 2001

1. Opening
2. Lord Live Within My Heart
3. Take Your Tyme
4. Take It To God
5. Good Bye
6. South Bronx 2002
7. Never Give Up
8. T Bone Speaks
9. Tears
10. The Struggle Continues (Choose Your Way)   feat. T-BONE
11. The Conscious Rapper
12. T-Bone Speaks Again
13. Trust
14. Come To The Temple    feat. FAT JOE, RAH GODDESS, RAMPAGE THE LAST BOY SCOUT, SMOOTH B
15. Ain't Ready
16. God Is Spirit
17. Know Thy Self
18. G. Simone Speaks
19. Dayz Ahead
20. Power

    Na swoim piątym solowym albumie Kris zaskoczył chyba wszystkich. Nagle okazuje się, że KRS doznał religijnego olśnienia i zrobił cały album w klimacie duchowym, czyli 'spiritual'. Takie getto gospel. A mam w pamięci jego kawałki z jednej z moich ulubionych płyt BDP, 'Sex & Violence', gdzie The Teacha wypowiada się wybitnie krytycznie na temat chrześcijaństwa. Ba, album lepiej radził sobie na listach przebojów gospel i chrześcijańskiej muzyki, niż na rapowych. Kris oszalał?
    Muzycznie, w sumie, nie zmieniło się tu wiele. To nadal podkłady w tym samym stylu, co 15 lat wcześniej - klasyczne, mocne perkusje, sample grają, jest totalnie złotoerowo i nowojorsko. Najwięcej bitów zrobił sobie sam KRS 1, ale są tu również tacy producenci, jak Biervin Harris, Cookies & Cream, Douglas Jones & G.Simone, Domingo, Terry A & Tine Tim, Chase, BB Jay & Darren Quinlan, czy Calvin Tibbs. Poza znanym szerzej Domingo ze współpracy ze śmietanką rapu w Nowym Jorku, reszta to głównie młodzi adepci sztuki bitmejkingu z Temple Of Hip Hop. I zagłębiając się w płytę, znajdziemy tu wiele czynników, wskazujących, że to rzeczywiście może być album rap-gospelowy, bo niektóre refreny i poszczególne fragmenty piosenek są jakby żywcem wyjęte z amerykańskiego kościoła. Oczywiście jest to margines, ale daje to odczuć różnicę w porównaniu z innymi albumami Krisa. Bity w zasadzie kiwają głową, ale nie jest to żaden majstersztyk muzyczny - po prostu są, mogą być, ale żaden kawałek nie wywołuje dreszczy, jak kiedyś. 
    Nauczyciel dalej naucza. Zmienił tylko ton na pastorski i teraz prawi: 'You gotta look within yourself, not a scripture \ KRS-One comes to rearrange the God picture \ If you sit and believe, you can achieve \ If you sit and accept, you don't know, what's correct or incorrect'. Kurczę, a co z 'sucker emcees duck down', czy 'sound of da police'? Nie, nie znajdziemy tu nic z tych rzeczy. Z biegiem lat KRS stał się bardziej metafizyczny i filozoficzny, dlatego zaprosi cię do swojej Temple, abyś usiadł i posłuchał, czego naucza 'the conscious rapper'. I choć 'struggle continues', to jednak teraz 'never give up' i 'choose your way'. W ogarnięciu problemów życiowych pomaga 'know thy self', a jak masz kłopot, 'take it to God'. Prosta sprawa. Technicznie nie ma tu żadnej różnicy, to nadal ten dobrze znany głos, wypluwający z pasją rymy, jednak zmieniła się zawartość i przesłanie wersów. Wysłuchamy wykładów o przedmałżeńskim seksie, oddaniu się bogu, znajdziemy hołd dla ofiar 11 września ('Tears'), pożegnanie ze wszystkimi zmarłymi rapperami i djami, z którymi Kris nie zdążył się pożegnać ('Good Bye'). Mamy tu jeden nowy hymn dla Bronxu oraz posse track, na którym pojawiają się legendarne wręcz osoby - może poza Rah Goddes. Echa dawnej siły słychać w bangerach 'God is spirit' i 'Know thy self', znajdą się tu jednak kawałki lepsze lub gorsze - wymienione są według mnie najfajniejsze.   
    Wprawdzie krytycy byli zachwyceni przemianą KRSa i wychwalali dojrzałość i brzmienie płyty, ale ja zostaje sceptykiem. Nie chodzi o to, czy wierzę w Boga, czy nie, chodzi o to, że ten album przypomina mi nieco płyty Canibusa - świetne lirycznie i technicznie, ale niestety oparte o słabe lub średnie podkłady. Zapewne Kris zastosował ascezę muzyczną, aby podkreślić przesłanie, ale nie do końca to mnie przekonuje.

OCENA: 4-\6


piątek, 4 kwietnia 2014

...UND DAS! - LYROHOLIKA

Mzee 1999

1. Intro... Und Das!
2. Aus Dem Nichts
3. Beste Zeit Meines Lebens
4. Blutdruck
5. Sonnenaufgang     feat. UGS
6. Rapstar (Tapetenmix)
7. Nicht Meine Welt
8. Mach's Mir Einfach
9. Poesie Der Musik
10. 0190
11. Ich Weiss Wenig
12. Luigis Weisheiten
13. Märchen Aus 1001 Nacht
14. Endlich Da    feat. ALLSTAR MAJOR LEAGUER, BIG GIFTED
15. Kein No. 1 Hit
16. Lyroholika Boogie    feat. MC SHARKY
17. Reiten Mit Horst
18. Wenn Mir Der Kopf Platzt
19. Fertig!

    Lyroholika to skład nieco mniej znany poza Niemcami. DJ Zdan, Eni Beni, Meista O, Axel van Exel i Subsonic pochodzą z Sankt Augustin, miasteczka nieopodal Bonn, jednak kontrakt dostali w nieco dalszej Kolonii - w legendarnej już niemieckiej wytwórni Mzee. To ich pierwszy album, bardzo dobrze przyjęty przez niemiecką publikę, choć może sprzedaż odbiegła nieco od spodziewań.
    Lyroholika to taki klasyczny, niemiecki rap. Prawie wszystkie podkłady zrobił tu Bass Und Das! i są to podkłady w większości oparte na samplach, utrzymana ejednak w dość różnych klimatach. Są tu brzmienia jazzowe ('Sonnenaufgang'), są ciężkie dźwięki, wzięte z muzyki klasycznej ('Beste Zeit Meines Lebens'), czy numery o czysto nowojorskim brzmieniu ('Rapstar', czy 'Mach's mir einfach'). Jeden przerywnik zrobił DJ Olsn, popisując się przy okazji swoimi umiejętnościami drapania płyt, a drugi dał GQ (Kein No. 1 Hit). Do pary mamy tu kilku muzyków sesyjnych, którzy grają na gitarze, basie, czy klawiszach. Skrecze zapewnia tu sam DJ Zdan, ale w kilku trakach wspomaga go D'Infamous Subsonic. I jest naprawdę dobrze, bo brzmienie się nie nudzi z racji zróżnicowania stylistycznego, a zarazem są to bardzo porządne bity, które bujają głową i można tego słuchać wszędzie. Produkcja stoi na wysokim poziomie.
    Tak, wiem, niemiecki u wielu osób wywołuje nerwowe drgawki i zgodzę się, że jest często mało przyjemny w brzmieniu. Ale raz, że jestem przyzwyczajony, bo niemieckim posługuję się dość dobrze, dwa, że scena niemiecka jest duża i naprawdę niezła, a Lyroholika ma dobrych rapperów w składzie. Prezentują oni dobre i odmienne style i głosy, a co ważne, ich teksty są naprawdę inteligentne i porządne. Owe teksty można podzielić niejako na dwa typy. Jeden, to rymy bitewne, równające w założeniu słabych emce z ziemią: 'hip hop ist mein fulltimejob \ und ich räum ab wie beim bowling gute platten das doping im studio \ halten wir uns alle strikt an no smoking den wir tragen lieber fila als biedermayermieder von armani \ ham auch keine kohle für statussymbole denn wir sparn nie wir klotzen ihr kleckert wie füller von lamy eni beni baby \ jetzt kommt meine zeit weil ich die besten zeilen schreib'. Z drugiej strony mamy nieco wyluzowanych przemyśleń o życiu, do którego chłopcy podchodzą z dystansem i spokojem: 'Eifer und Streben zählt nichts, wenn ich nicht daran glaub', und immer wieder werden innere Widerstände laut. Wenn \ So viel muss raus, doch kann dem Zögern nicht entfliehen. Denn wenn mir der Kopf platzt, dann hilft auch kein Aspirin'. Na majkach mamy również kilku gości: z tych bardziej znanych, przynajmniej w Niemczech, są UGS, bo reszta to lokalni koleżkowcy, czy to marginalnie wykorzystani, czy toastujący Sharky...
    Fajny album. Sporo tu numerów, które są naprawdę świetne: Rapstar, Mach's mir einfach, Poesie der Musik... I pewnie większość z pozostałych. Bardzo lubię tę płytę, bo jest pełna bujających wajbów i prawdziwego hip hopu, przy którym człowiek dobrze się czuje.

OCENA: 5-\6


środa, 2 kwietnia 2014

AIN'T NO STOPPIN US NOW - MC'S OF RAP

Rap 1988

1. Ain't No Stoppin' Us Now
2. Domination
3. Rock 'N Roll
4. Rock Steady
5. We Can Do This
6. I Feel Good
7. This Is The Jam
8. Been A Long Time
9. C.P. Boogie

    Cool CP, Dandy D i DJ Cox to rapowe trio, jak sama nazwa wskazuje, siedzi głęboko w rapie. Ich debiutancki album wkroczył na rapowe listy przebojów na tyle, że wystąpili w jednym z odcinków Miami Vice. To podopieczni samego Luke'a ze słynnej The 2 Live Crew, choć po wydaniu dwóch albumów grupa się rozpadła.
     Całość albumu, skądinąd dość krótkiego, bo czterdziestominutowego, wyprodukowali sami członkowie grupy: Cool CP i DJ Cox. To niejako jeden z tych przejściowych albumów, pomiędzy new schoolową (nie mylić z nuskoolem) perkusją z pudełka i melodyjką z syntezatora, a powrotem do sampli i początkiem nowej, Złotej Ery. Wprawdzie perkusje są jeszcze z maszyny, ale już kawałki oparte są w większości o sample, czy wręcz całe refreny, czy linie melodyczne z różnych kawałków. Tak więc numer tytułowy jest zaczerpnięty z hitu duetu McFadden & Whitehead pod takim samym tytułem. 'Domination', znany ze wspomnianego filmu Miami Vice, posiada zsamplowaną partię gitary z AC\DC i melodię z Prince'a, 'I feel good' jedzie mocno James'em Brown'em, za to 'CP Boogie' The Jacksons. Zresztą, jest tu tego znacznie więcej, ale często ciężko po prostu rozpoznać pochodzenie sampli. Nie to jest istotne. Mamy tu kwintesencję klasycznego hip hopu: dwóch emce, dj i jego skrecze, silne perkusje, czasem nieco przyspieszone, jak przystało na Miami, z fajnymi, funkowymi samplami. I jak to w latach '80 bywało, płyta to przekrój przez style pokrewne: znajdziemy tu imprezowy hit, regałowy klimat, rap z gitarami - powinna być jeszcze jakaś pościelówa, żeby dopełnić całości.
    Dandy i CP pokazują pełne spektrum swoich umiejętności. To taki powrót do korzeni, kiedy to rap stanowił muzykę do zabawy na imprezach, a rapperzy mieli za zadanie ową imprezę nakręcać. I obaj robią tu doskonałą robotę, bo nie trzeba doszukiwać się tu ambitnych tekstów w stylu Public Enemy, czy Run DMC - MC's Of Rap grają muzę imprezową, pełną bragga, przekonania o własnej dominacji na scenie; zapewniając, że z nimi jest najlepsza zabawa. I nie ważne, czy rymują na riddimach, czy na gitarach, brzmią nadal świeżo. Prosto, ale konkretnie. 'Record after record we'll be making hits' wydaje się mottem grupy, konsekwentnie realizowanym przez wszystkie 9 numerów na płycie.
    To jedna z klasycznych płyt, które, choć dziś nieco zapomniane, powinny być znane szerze, bo warte są wysłuchania i znania. W mojej opinii, jest to jedna z ciekawszych płyt '88 i choć oczywiście przegrywa z 'By All Means Necessary' BDP, Run DMC 'Tougher Than Leather', pierwszym EPMD, Public Enemy, czy NWA, ale nadal to silna rzecz, którą bardzo lubię. I mogę polecić lubiącym stare brzmienia w rapie.

OCENA: 4+\6