RAP AROUND THE WORLD

Ta strona poświęcona jest rapowi z całego świata. W hip hopie siedzę ponad 25 lat, zbieram płyty i nie ściągam ich z netu - chyba, że są to nielegale. Moja kolekcja płyt sięga ponad 15.000 sztuk - muszę chyba kupić większe mieszkanie, aby jeden pokój przeznaczyć TYLKO na płyty CD :) Nie spodziewaj się linków z downloadem - na pewno gdzieś sobie daną płytę znajdziesz - nie tu. I nie spodziewaj się też wielu nowości - ostatnio hip hop śmierdzi. Spodziewaj się za to recenzji rapu z ponad 100 krajów, albumów takich bardziej znanych i takich, o których słyszysz po raz pierwszy - może po taką płytę sięgniesz? Zapraszam na podróż po świecie hip hopu.
## Na dole dodałem flagi, żeby łatwiej było znaleźć coś z odpowiedniego kraju :)

poniedziałek, 31 marca 2014

DANGEROUS GROUND - OST

Jive 1997

1. The World Is Mine - ICE CUBE feat. K-DEE, MACK 10   ice cube
3. The Only Way - CELLY CEL     
4. Keep On Pushin' - MC LYTE, BAHAMADIA, NONCHALANT, YO-YO    
5. Dangerous Ground - KEITH MURRAY    
6. Mr. Shit Talker - MYSTIKAL       
7. Buddup Bap - WHITEY DON     
8. Fa-Sho - K-DEE    
9. Ghetto Smile - B-LEGIT              
10. Perhaps She'll Die - KRS-ONE      
11. It's Alright - TOO $HORT feat. UGK        
12. Struggled & Strived - THE CLICK      
13. 2 Hands & A Razor - SPICE 1        
14. Murder - CROOKED             
15. Count On Me - L.A. GANZ     
16. Chocolate Chips - LIL DOE DOE       

    Dangerous Ground to w polskiej wersji językowej film Niebezpieczny Kraj. Gra w nim Ice Cube, który powraca z USA do rodzinnego RPA, aby odszukać swojego brata, uwikłanego w kłopoty. Do filmu dołączona została ścieżka dźwiękowa, na której umieszczono premierowe kawałki w większości znanych rapperów zarówno ze wschodu, jak i z zachodu i środka Stanów. Później część z kawałków trafiła na albumy wykonawców, ale w momencie wyjścia była to premiera. Pomimo wielkich nazwisk, soundtrack nie stał się przebojem.
    Wiadomo, że na składance z filmu będzie tylu wykonawców, ile wlezie oraz tylu producentów, ilu wykonawców - mniej więcej. A skoro zgromadzono tu artystów zarówno z Zachodu, Wschodu, jak i środkowych Stanów, przekrój jest pełen. Swoje okolice załatwia sam Ice Cube, Bay Area znany Studio Ton, produkujący wiele dla tamtejszych rapperów Kevin Gardner oraz niejaki Dent. Środek załatwia Paris i The Legendary Traxter, a Nowy Jork Irv Gotti, Pete Rock, The Ummah i Marc Niles (znany ze współpracy z Shaq, Fu-Schnickens, RA The Rugged Man). Pozostałe podkłady dla mało znanych wykonawców zapewnili Lil Doe Doe, Cursdog i Rock, który produkuje raczej numery dla Britney, Backstreet Boys, czy Justina Timberlake - mamy tu więc jeden kawałek r&b. Dlatego właśnie mamy tu pełny przekrój stylów, od południa, po zachód aż do wschodu. G funki, jazzowe klimaty, czy południowe syntezatory. Wspaniały, elektroniczny funk daje Studio Ton w kawałkach Celly Cell i The Click. Świetny, jazzowo-soulowy, dopasowany do klimatu i wykonawczyń, daje Pete Rock w 'Keep on pushin'. Podkłady Ice Cube brzmią za to jak odrzuty z 'Lethal Injection'.
    Niestety, im większa gwiazda, tym marniejszy kawałek. Ice Cube odwalił robotę byle jak i pomimo roli głównej w filmie, na ścieżce dźwiękowej nie błyszczy. NAjlepsze kawałki, moim zdaniem, dały dziewczyny w wybornym traku 'Keep on pushin' - sprawdźcie zwłaszcza Bahamadię - pierwsza zwrotka. Doskonale wypada Bay Area: Celly Cel oraz niedoceniany B-Legit, a także Spice 1. Naprawdę niezłe wejście dał ten biały, 'puszysty' toaster, Whitey Dan, a także, jeśli jesteśmy w strefe ragga, fajnie wypada nieznany mi bliżej Crooked. Oczywiście, kto siedzi w rapie, zna kawałki Keith Murrey, Spice 1, B-Legit i może kilka innych z własnych płyt wykonawców, ale poza nimi jest tu również parę wartych uwagi, niepublikowanych nigdzie więcej traków, wspomnianych wyżej. To zbiór doprawdy różnych kawałków, od r&b, przez ragga, gangsta funk, aż po nowojorskie historyjki i bragga. I choć, poza trzema ostatnimi wykonawcami, znakomita większość pozostałych, o ile nie wszyscy, powinni być znani, to wcale nie zagwarantowało doskonałej płyty.
    Ale w takim razie dlaczego płyta nie odniosła sukcesu? Wszak film był całkiem udany... Otóż na pewno zawiodła produkcja i jałowe bity, jakie w większości zapewnili producenci. Niestety, dobre podkłady można tu policzyć na palcach jednej ręki i czasem nawet jeśli rapperzy się bardzo starali, to wypadli blado. Bo bity są głównie oszczędne i bezpłciowe, brzmiąc jak wyjęte ze śmietnika na producenckich komputerach. Takie podkłady, których nikt już nie chciał, to się za kasę upchnęło na soundtracku. Nie zawiedli tylko Pete Rock (a jakże!), The Ummah (numer dla Keith Murray'a), Studio Ton i Paris dla Spice 1... Może i Legendary Traxter dla Mystikala. Reszta to dość przeciętne kawałki, szybko umykające z uszu.

OCENA: 3+\6



sobota, 29 marca 2014

KRUSH ON YOU - FAT BOYS

Blatant 1988

1. Fat Boys
2. Human Beat Box
3. Human Beat Box Part II
4. Beat Box Part III
5. Jailhouse Rap
6. Hard Core Reggae
7. Sex Machine
8. In the House
9. The Fat Boys Are Back
10. Big & Beautiful
11. Fat Boys Scratch
12. Can You Feel It?
13. Pump It Up
14. Don't You Dog Me
15. Don't Be Stupid
16. Chillin' With the Refrigerator

    Do 1988 trzech grubaśnych rapperów miało już spory fejm oraz cztery albumy wydane i sprzedane na pniu: dwa złote i jedna platyna. Jednak tutaj zebrano kawałki z trzech pierwszych, nagranych dla Sutra Records, bo czwarty krążek wyszedł już dla Polydora. Jest to swego rodzaju 'the best of' zespołu The Fat Boys na przestrzeni czterech pierwszych lat działalności.  
    Na płycie zebrano nagrania z lat 1983-87, dlatego musi być jasnym, że to jest czysty oldschool. Są to równocześnie numery, które wywindowały Grubasów na szczyty popularności. O podkłady zadbali tutaj znany raczej z robienia muzyki dla mało rapowych zespołów, takich jak Cameo i Level 42 - Dave Ogrin oraz legenda rapu, Kurtis Blow. To w większości  bardzo oszczędne bity, oparte na samej perkusji i drobnym melodyjkom z syntezatora - wówczas nie używało się jeszcze sampli, co najwyżej cuty, zapętlone kawałki jakiejś funkowej płyty, i do tego rymowali emce. Fat Boys wybijali się spomiędzy tłumu tym, że mieli Buuf Love aka Human Beat Box'a - rappera i jednego z pierwszych na świecie bitboxerów, którego popisy możemy znaleźć w trylogii pod tytułem 'Human Beat Box'. Oczywiście, nie da się zrobić całego albumu na samej perkusji, żeby to jakoś brzmiało - nawet na początku lat '80. Dlatego oprócz tego, mamy tu piosenki oparte np. na 'Jailhouse rock' Elvisa Presleya, czy na 'Sex machine' Jamesa Browna, zainspirowane reggae (czyli na dobrą sprawę raggamuffin) oraz zawierające melodyjki, które przeszły już do kanonu, jak w 'Can you feel it?'. W ogóle, są tu zebrane same hity, które każdy fan rapu powinien znać.
    Prince Markie Dee, Buff Kove i Kool Rock-Ski zdobyli sobie serca fanów szczerością i jowialnością, typową dla osób otyłych. Po prostu jechali na swoim wyglądzie i przekuli go w sukces - nie skończyło się to dla wszystkich najlepiej, bo Buff Love zmarł na atak serca, ważąc 204 kilo... Ale póki co, ich styl to przede wszystkim bragga, jedzenie i wyrywanie lasek na swoją tuszę - w imię zasady, że misie są najlepsze. Ich teksty są sympatyczne, dowcipne i od razu czuć, że to niezłe chłopaki, lubiące zabawę i masz ochotę ruszyć z nimi na melanż. Poza tym, prawilnie przypomnę, Fat Boys to zespół, którego dużym fanem był Notorious BIG. Ok, flow i technika mogą być archaiczne, ale to nie znaczy, że Fat Boys byli słabi - to sam szczyt sceny, Grubasów stawiano obok Grandmaster Flash, Whodini, Run DMC, czy współpracującego z nimi Kurtis Blow.
    Może to trochę z sentymentu, bo wszak kiedy zaczynałem swoją przygodę z rapem w połowie lat '80, to jednymi z pierwszych kaset, jakie miałem, to właśnie Fat Boys i należały one do moich ulubionych. Przyznam, że ich pierwsze trzy płyty, plus 'Crushin', znam niemal na pamięć. Jakkolwiek ktoś mógłby powiedzieć, że to rzecz z epoki dinozaurów, ja powiem, że to legendy i jedne z osób, które kształtowały kulturę hip hop. Wyborny zbiór traków!

OCENA: 5\6 


czwartek, 27 marca 2014

ILLUSTRIOUS - BIG NOYD

Koch 2008

1. Snitches
2. Posted On The Block
3. So Much Trouble    feat. SERANI
4. Hartless
5. Money Talk
6. Things Done Changed    feat. KIRA
7. Back Up In This Bitch
8. The Paper    feat. JAY RUSH
9. Ghetto     feat. JOELL ORTIZ
10. It's A Wrap     feat. RIC RUDE
11. Trying To Make It Out     feat. 40 GLOCC, B.A.M.
12. Nowhere Else To Hide
13. Rags To Riches
14. Get It Poppin'

    Wprawdzie Big Noyd wyszedł na światło dzienne jako kumpel i protegowany Mobb Deep, jednak jego piąty album miał już innego producenta wykonawczego: był nim Lil Fame z MOP. Fani skrytykowali jednak materiał, twierdząc, że Noyd przestał być twardy i zaczął panienkować i cukierkować. Ile w tym prawdy?
    Fizzy Womack, znany również jako Lil Fame z legendarnego zespołu M.O.P., trzymał łapy na brzmieniu albumu, więc nic dziwnego, że dał tu kilka podkładów. Poza nim, znaleźli się tu mniej znani producenci, tacy jak Sebb (współpraca z High & Mighty, El Da Sensei, czy Cage), Rick Rude (bity dla Busta Rhymes, Littles, Guerilla Black, Prodigy), Machiavelli, DJ Skizz, Street Radio (duet producencki Jimi Kendrix i J. Math, który znajdziemy na płytach Bone Thugs, AZ, G Unit, czy na pośmiertnych remiksach 2Paca) i Kanadyjczyk Bless z Platinumberg Ent., znanej podziemnej organizacji z Toronto. I to wcale nieprawda, że Noyd wypada miękko na tym albumie, wręcz przeciwnie. Podkłady sa oparte na funkowych samplach, czasem z czymś mocniejszym, ale wszystko jest na wskroś nowojorskie i bumbapowe. Noyd porzucił stylistykę typową dla Queensbridge i Mobb Deep i postanowił wyjść nieco dalej, niż ramki, w jakich trzymali go koledzy z Mobb Deep - choć nadal na okładce napisane jest The Infamous... Nie, to nie jest miękka muza, jest bardzo dobra, zresztą, nawet jeśli nie znasz producentów, popatrz, z kim pracują i pomyśl, czy te bity mogą być słabe? O nie, one są świetne!
    Noyd nie rezygnuje jednak z tematyki, która zamyka się w ciężkim życiu na Queensie i wszelkich jego aspektach - zwłaszcza tych mrocznych. Rapper ma wykształcone flow, fajny głos i słuchanie go jest przyjemnością. Choć wersy, które daje, nie należą do najłatwiejszych, bo pełno w nich przemocy, gnatów, dragów i złodziejstwa: 'Six blocks ghetto child, runnin wild causin terror \ Crack slinger, rap singer from the Juice Crew era \ Sippin OE, blowin trees, gun up in my leather \ I'm live with them 45 nines and Berettas \ I'm (ghetto), you can find me in the hood \ Sippin on a cold brew, twistin backwoods \ If the spot get rushed, then drugs get flushed'. Wiecie, jak to jest. Generalnie, całość można zamknąć w jednym refrenie: 'We keep it ghetto, everyday stackin dough \ Never slippin, pimpin, mackin hoes \ Gangsters, hustlers, you already know'. Na szczęście historie, które opowiada, nie są bardzo prostackie, ma kilka niezłych przemyśleń, a jego technika jest nienaganna - dlatego, w połączeniu ze świetnymi podkładami, daje nam to 40 minut konkretnego nowojorskiego rapu. Na albumie znajdziemy kilku znaczących gości, takich jak Joell Ortiz, będący w przeciętnej formie, 40Glocc oraz BAM, współpracujący z producentem Ric Rude. W sumie, goście są raczej zbędni, bo niewiele wnoszą, może poza 40Glocc.
    Piąty album Noyda to bardzo porządny kawał nowojorskiego rapu. Pomimo dość chłodnego przyjęcia, ja się cieszę, że odszedł on od Havoca i Prodigy i poszedł drogą za Lil Fame, bo to znakomicie podniosło walory jego płyty. Płyta jest świetna muzycznie, prawdziwa i słucha się jej doskonale. Dla mnie jedna z najlepszych produkcji Noyda.

OCENA: 5-\6 


wtorek, 25 marca 2014

ENORMIS - APHRODELICS

GiG 2001

1. Intro 
2. Aphro Inferno 
3. Bounce 
4. Boombox (Skit) 
5. Boombox
6. Chromatic   feat. MASTA ACE
7. Streetburner    feat. CURSE
8. African On The Moon (Skit) 
9. The Anthem          feat. F.T.
10. All My Love (Skit) 
11. Where You Headn'?
12. Scandalous    feat. JANE DOE
13. Negroglycerin     feat. SPEZIALIZTZ
14. Stand Tall 
15. Sometimes (Skit) 
16. Consider The Name     feat. PATRICE 
17. Look How Real It Get's 
18. Soulmusic      feat. CUREL

    Niewielu jest austriackich wykonawców rapowych, którzy mają jakikolwiek fejm poza krajem, nawet w Niemczech. Aphrodelics zdobyli sobie sławę przebojowym singlem 'Rollin on chrome' z pierwszej płyty. Teledysk leciał na powerplay'u m.in. w Vivie, dzięki czemu Aphrodelics stali się całkiem nieźle rozpoznawalni. Trzy lata po debiucie wyszli z kolejnym, ostatnim jak na razie albumem 'Enormis', który nie przyniósł hitów, ale został również nieźle przyjęty.     
    Peter Kruder i Rodney Hunter to dwóch producentów, znanych jako G-Stone Recordings. Są oni popularnymi bitmejkerami i twórcami remiksów nie tylko w krajach niemieckojęzycznych, ale również dla gwiazd amerykańskich: Doug E Fresh, Bone Thugs i innych, nie tylko hip hopowych. Dla Aphrodelics (to znaczy, Hunter jest jednym z członków zespołu, więc w zasadzie również dla siebie) postarali się pójść z duchem czasu i popchnąć nieco klasyczny hip hop w stronę elektro i nowoczesności. Dlatego poza samplami brzęczą nam tu elektroniczne basy, ciamkają syntetyczne klawisze i ogólnie słychać postępowość. Jest to muzyka zrobiona zdecydowanie dla b-boyów, bo rytmy są takie raczej do kręcenia się na bani. Dużo elektroniki, trochę sampli - nie brzmi to jakoś rewelacyjnie, na pewno jak na 2001 wyjątkowo. Taki klimat old school-electro wzmagają skrecze The Bionic Kid - szkoda tylko, że twórcy nie mogą się zdecydować, czy chcą grać klasykę, czy elektro dla b-boyów. 
    Wprawdzie rapperzy, owszem, posługują się angielskim bez zarzutu, to jednak słychać wyraźnie obcy akcent. Wychodzi to zwłaszcza wtedy, kiedy zaraz po nich wchodzi na majka Masta Ace, Jane Doe lub F.T. Poza tym wiadomo, jak to jest pisać teksty w obcym języku: możesz poruszać ważne tematy, ale ciężko wysłowić się na tyle poetycko, co we własnym. Poetycko, czy też trafnie, zaskakująco - jak zwał, tak zwał. Pierwsza połowa albumu to kawałki przede wszystkim imprezowe, bragga i bitewne. W drugiej zaczynają się teksty bardziej przemyślane i poważne. I choć emce wcale nie są źli, to jak wspomniałem, słychać wyraźnie, że to nie osoby mające język angielski we krwii. Tym bardziej, że kiedy wchodzą rapperzy niemieccy: Curse i Spezializtz, w ogóle to nie przeszkadza. Zdaję sobie sprawę, że to pierwsza liga w Niemczech, ale mimo wszystko...
    Dlatego właśnie jestem zwolennikiem rymowania we własnym języku. Wtedy najlepiej można przekazać swoje myśli, a takie zyskiwanie na siłę fejmu w USA nie ma sensu. Wszak amerykańscy rapperzy chętnie nagrywają z Europejczykami, rymującymi po innemu. To tworzy właśnie unikalność sceny krajowej. Austriacy po angielsku? Może być, ale bez szału, nawet jeśli jest to najbardziej rozpoznawalny wykonawca z Austrii.

OCENA: 3+\6 


niedziela, 23 marca 2014

RISE UP - CYPRESS HILL

Priority 2010

1. It Ain't Nothin'   feat. YOUNG DE
2. Light It Up
3. Rise Up    feat. TOM MORELLO
4. Get It Anyway
5. Pass the Dutch  feat. EVIDENCE, ALCHEMIST
6. Bang Bang
7. K.U.S.H.
8. Get'em Up
9. Carry Me Away   feat. MIKE SHINODA
10. Trouble Seeker   feat. DARON MALAKIAN
11. Take My Pain   feat. EVERLAST
12. I Unlimited
13. Armed & Dangerous
14. Shut'em Down   feat. TOM MORELLO
15. Armada Latina    feat. PITBULL, MARC ANTHONY

    W sumie grzechem byłoby nie wiedzieć, kim są Cypress Hill. Jednak najbardziej znane są ich pierwsze płyty - przede wszystkim do 'IV'. A 'Rise Up' to już album numer osiem w ich bogatej dyskografii, jednak pierwszy dla nowego wydawcy.
    B-Real twierdził przed wydaniem albumu, że chcą zrobić płytę bardziej agresywną i dynamiczną. Dlatego nadworny producent, DJ Muggs, został nieco odsunięty od koryta. Oczywiście, trzymał wraz z B łapę na całości, ale maczał palce tylko w dwóch podkładach. Najwięcej do powiedzenia ma tu sam B-Real, ale znajdziemy na płycie również produkcje od Pete Rock'a, DJ Khalil'a, Sick Jacken z Psycho Realm, Jim'a Jonsin'a, znanego z nowoczesnych podkładów dla największych gwiazd czarnej muzyki oraz kilku ostrzejszych muzyków: Tom Morello z Rage Agains The Machine, Mike Shinoda z Linkin Park, czy Daron Malakian z System Of A Down. To właśnie miał na myśli B-Rwal, mówiąc bardziej agresywnie i dynamicznie. Oczywiście używanie żywych instrumentów nie oznacza rezygnację z korzeni hip hopu i dlatego mamy tu trochę sampli z funku i soulu. Znajdzie się tu Barry White, Malcolm McLaren, The Doors, czy Cher - prawie każdy zna oryginały tych kawałków. Ale nawet mimo wykorzystania takich 'korzennych' środków, nawet podkład Pete Rock'a ('Light it up') nie brzmi typowo klasycznie, nie wspominając o DJ Muggsie, czy Jim Jonesie, a już na pewno o rockowych klimatach z gościnnym graniem RATM, Linkin Park, czy SoAD. Muzyka zatem nie zawodzi już trąbkami, nie ma tej energii, zrobiło się wprawdzie ostrzej i dynamiczniej, ale ta muzyka nie ma jaj.
    Lirycznie... nie ma tu już hymnów, które każdy wykrzykiwałby razem z wokalistami. Owszem, dalej naczelnymi tematami są jaranie ('Pass the joint on the left hand side \ Don't ever pass it on the right \ Never ash it on my Nike \ If you sprinkle hash in it \ Just don't let it out your sight \ Cause if you take it outta sight \ Well ya just beggin' for a fight \ Aight!') i ciężkie życie w South Gate California ('This feeling is hitting me hard, my soul is scarred \ The feeling is saw like I'm getting a message from god \ Believin in cause, no one believes in the laws \ The reason the strong breaks - a soul is lost \ Im searching for my soul in a myst of boldest insanity \ I'd vanity my home is a warzone callamity'), ale ani Sen Dog, ani B-Real nie porywają zupełnie. Ani te teksty nie są odkrywcze, ani nawet niezłe - szczerze mówiąc, niewiele się tu dzieje ciekawego. Trochę ożywienia wnoszą Evidence i Alchemist w jednym z lepszych kawałków, 'Pass the dutch', natomiast ta rockowa reszta robi klimat raczej alternatywny, co nie zawsze oznacza, że fajny. Z Everlastem powstał fatalny, chaotyczny kawałek, którego osobiście nie mogę słuchać, a z latynoskimi gwiazdami, Pitbullem i Marc Anthony'm też nie jest najwyższych lotów...
    Szczerze mówiąc, nie jest to nawet niezła płyta. Po legendach można spodziewać się lepszego brzmienia i ciekawszych doznań, a dostajemy bardzo przeciętny materiał, wzbogacony o gitarowe granie. Niestety, jest to chyba najsłabsza z Cypressowych płyt.

OCENA: 3\6

piątek, 21 marca 2014

SURF OR DIE - SURF MC'S

Profile 1987

1. Surf Or Die    
2. Gotta Get Air 
3. Big Wednesday 
4. Rock That Beach    
5. That's Cali For Ya
6. This Surf Is Live    
7. Boomin' It    
8. Can't Get A Tan    
9. You Will Be Served

    Spójrz na okładkę. Czterech kolesi na deskach surfowych wypływa na fali rapu na szersze wody... Daleko nie wypłynęli, bo na jednej płycie się skończyło - zresztą, trudno się w sumie dziwić... Singiel z tytułowym kawałkiem doczłapał się zaledwie do 90 miejsca na liście Billboardu, a goście zniknęli wkrótce po wydaniu albumu.
    Norman Kerner i Scott Roberts to nic nikomu nie mówiące nazwiska, ale to oni stoją za oprawą muzyczną tego dzieła. Zastanawiałem się, jak cel miała wytwórnia Profile, dom wielu gwiazd rapu, wydając surfujący album. Wydaje mi się, że była to próba dotarcia do młodych, skejtujących, białych nastolatków, którzy chętnie poszliby w kierunku, wyznaczonym przez Beastie Boys. To muzyka często z żywą perkusją, grana na gitarach, które dają nieco klimatu Hawaii, nieco skejtowego, czasem ocierając się delikatnie o punk. Ale są tu też skrecze, typowo rapowe rytmy, tyle, że ozdobione solówkami na gitarach i różnym brzdąkaniem. Przypominam, że to dopiero '87 rok, w rapie gitary w owej dekadzie nie były niczym dziwnym...
    Surfuj albo giń - to nie tylko tytuł, ale i motto albumu. Czterech emce wykrzykuje swoje rymy ze swadą, opowiadając o zaletach surfowania na kalifornijskich plażach, o imprezach na plaży i... kłopotach z ładną opalenizną: 'When I try to get a tan all I get is burnt \ All my girlfriends say I should have already learnt \ I’m tall cool one in the summer sun \ Too late now, the damage already done \ Can’t get a tan'. Nie oszukujmy się, kolesie są marni, teksty wywołać mogą salwy śmiechu, a podobało się to chyba... nikomu. No może młodym, białym skejcikom. Niecałe 40 minut pieprzenia częstochowskich rymów i choć przyznać trzeba, że kawałki mogły mieć siłę na imprezach, do czego pewnie były stworzone, to jednak nie jest to płyta nawet dobra.
    Nie ma jak wymyślić zespół osadzony w temacie, którego nie było nigdy wcześniej, ani później i spieprzyć sprawę. Kto mi pokaże inny surferski rap? Nie ma! A Surf MCs przepadli szybciej, niż powstali, ciekawe, czy dzieciom i wnukom pokazują swoje płyty... Ja bym się chyba lekko wstydził...

OCENA: 2\6


środa, 19 marca 2014

THE PIECE MAKER 2 - TONY TOUCH

Koch 2004

1. Tony Navaja    feat. RUBEN BLADES
2. Non-Stop   feat. P.DIDDY, BLACK ROB, G.DEP
3. How You Want It    feat. DEF SQUAD
4. Battle Skit 1
5. Capicu    feat. FAT JOE, NORE, JUJU
6. Rock Steady   feat. METHOD MAN, RAEKWON, U-GOD
7. Dimelo
8. Click Bang    feat. DOO WOP
9. Ay Ay Ay   feat. SEAN PAUL
10. Just Be Good To Me    feat. SONI
11. Spanish Harlem 2   feat. COCOA BROVAZ, HURRICANE G
12. Battle Skit 2
13. Spit 1    feat. Q-UNIQUE
14. Out Da Box    feat. LARGE PROFESSOR, MASTA ACE, PETE ROCK
15. Trouble On the Westside   feat. SLICK RICK  
16. A Beautiful Day    feat. NATURE
17. Touch 1- Touch All   feat. DEAD PREZ
18. Como Suena    feat. DON CHEZINA
19. Spoken Word

    Druga część wypraw Tony Toucha po śmietankę sławy i hajsu do spicia z albumu wypełnionego gwiazdami, które same z siebie powinny dać platynę. Kto pamięta pierwszą część 'Piecemakera', ten wie, że choć znalazło się tam mnóstwo błyskotliwych nazwisk, płyta była przeciętna, głównie z uwagi na... samego Touch'a. Jednak, nie wyciągając żadnych wniosków z części pierwszej, Tony Touch atakuje nas częścią drugą, opartą na podobnym schemacie.
    Większość podkładów stworzył, naturalnie, sam Tony Touch. Resztę dopełnili wybitni producenci, mający znakomicie podnieść walory albumu: Erick Sermon, Pete Rock, RZA, Q-Unique, Psycho Les i Ray Roll. Czy to oznacza, że muzycznie płyta jest świetna? Cóż, ujdzie. To taki dość klasyczny hip hop z rejonów Nowego Jorku, przetykany co jakiś czas latynoskimi rytmami, które Touch ostro promuje, bo przecież ma to we krwi. W sumie nawet nie ma na co narzekać, bo te podkłady bujają - na zwykłych perkusjach są zapętlone czasem nawet bardzo znane sample, wszystko współgra i jest całkiem miło.
    Zaproszenie na majki takiej plejady gości to gwarant sukcesu - przynajmniej tak powinno być. I w pewnym sensie jest, bo przecież większość z tych występów gościnnych jest naprawdę warta uwagi. Tony Touch jako rapper jest przeciętny, ale za niego nadrabiają goście. Z tych najciekawszych warto wymienić Black Rob'a, Keith Murray'a z Def Squad, Fat Joe, Method Mana, Q-Unique (super kawałek!), Masta Ace, Nature. Poza tym mamy tu nieco raggatonowe 'Dimelo', Don Chezino i przebój 'Ay ay ay' z Sean Paulem, czy też kolejną przeróbkę hitu The S.O.S. Band, 'Just be good to me' - tym razem w wykonaniu niejakiej Soni. Reszta to zwyczajne kawałki, jakich pełno. Zresztą, cała płyta jest zupełnie o niczym: zabawa, rymowanie, laseczki. No, poza świetnym jak zwykle storytellingiem Slick Rick'a. Nie ma się w sumie czemu dziwić, bo ta płyta nie powstała, aby zmienić świat, ale po to, żeby rozkręcić hip hopową bibkę. I myślę, że cel został osiągnięty i za bardzo czepiać się Tony'ego nie można, bo koleś po prostu zrobił swoje i tyle.  
    Przyznam, że część druga 'The Piece Maker' poruszyła mną bardziej, niż jedynka. Sporo więcej ciekawych wejść, lepsze podkłady, fajniejszy klimat - to zapewnia niemal godzinę dość dobrej zabawy. Oczywiście, koło klasyka ten album nawet nie leżał, ale to po prostu przyjemny album, którego słucha się jak składanki.

OCENA: 4\6


poniedziałek, 17 marca 2014

THE MOMENT OF TRUTH - THE REAL MILLI VANILLI

Hansa 1991

1. Keep On Running 
2. Tell Me Where It Hurts
3. Crazy Cane 
4. When I Die 
5. Body Slam    feat. B-SHO ROCKIN
6. Nice 'N Easy 
7. Hard As Hell 
8. In My Life 
9. Too Late (True Love)    feat. TAMMY T.
10. The End Of Good Times 
11. I'll Be Loving You 
12. Big Brother

    Pewnie sporo osób się zdziwiło, widząc tu tę płytę, ale... Raz, że bardzo lubiłem Milli Vanilli te dwadzieścia parę lat temu, dwa, że to przecież część tej wielkiej sceny hip hopowej - choć z obrzeży, to jednak. Po ogromnym skandalu, jakim zakończył się sukces pierwszego albumu grupy (i albumu z remiksami), podstawieni chłoptasie, Rob & Fab, wylecieli z zespołu, a prawdziwi członkowie grupy, którzy śpiewali i rymowali zamiast dwóch modeli, ujawnili się już pod swoimi prawdziwymi twarzami i nazwiskami. Była to próba przywrócenia dobrego imienia Milli Vanilli - komercyjnie słabo udana, a muzycznie?
    Frank Farian, człowiek, który stał za sukcesem zespołu, dobrał sobie instrumentalistów i wspólnie spłodzili album, mający przynieść z powrotem sławę projektowi Milli Vanilli. Muzyka utrzymana jest w konwencji, łączącej popularny wówczas w krajach niemieckojęzycznych i Beneluksu oraz Włoch Euro Dance (czyli taki taneczny rap), r&b oraz hip hop. Dlatego znajdziemy tu zarówno taneczne bomby, house'owe próbki ('Keep on running'), zwolnienia z wokalami r&b ('When I Die'), popowe kawałki ('Tell me where it hurts') oraz niemal czysto hip hopowe traki ('Crazy cane'). Zatem oprócz gładko wyprodukowanych i zagranych potencjalnych radiowych hicików, mamy tu również oparte na samplach numery, nieco szorstkie i uliczne. Wszystko to się przeplata, dlatego raz mamy szybki, rapowany kawałek, aby zaraz zwolnić do spokojnej piosenki. Co jakiś czas wpada numer wypośrodkowany, zawierający i jeden typ, i drugi. Szczerze mówiąc, to taka mało wnosząca, ale bardzo przyjemna muzyka, trącąca może dziś nieco myszką, ale nadal bujająca. Dzięki tej różnorodności album się nie nudzi, można go puścić tak samo w samochodzie, jak i w trakcie obowiązków domowych, a nawet na imprezie.
    Wokalnie, jest to przekrój przez gatunki. Sporo jest tu śpiewu, bo i Farian i Ray Horton, Brad Howell, Gina Mohammed, Linda Rocco i Jodie Rocco-Hafner dają tu wiele z siebie i ich głosy brzmią naprawdę fajnie. Do tego mamy rapsy od Icy Bro i Johna Davisa oraz gości. Mimo tego, że zespół pochodzi z Niemiec, wszystkie wokale są po angielsku, dzięki temu, że wykonują je Amerykanie mieszkający za naszą zachodnią granicą, nie ma tu kwadratowych akcentów i dziwacznych wrzutów. Ok, lirycznie to nie jest szał, bo tak naprawdę połowa kawałków to piosenki o życiu i miłości, będące kontynuacją pierwszej płyty Milli Vanilli (przede wszystkim 'In my life', który brzmi jakby żywcem wyjęty z 'All Or Nothing'). Druga część to te rapowe numery, w większości bragga lub traki nacechowane tanecznie, że tak to ujmę.
    Ja wiem, że wybrałem sobie na dziś tę płytę, kierując się czystym sentymentem, a większość młodych słuchaczy rapu stwierdzi, że to głównie to plejlista z potańcówek dla emerytów... Ale w sumie to moja strona i mogę mieć dziwactwa, tak? Tym bardziej, że ta dla osób siedzących już w muzyce na przełomie lat '80 i '90 to czysta przyjemność i powrót do lat młodzieżowych. W 1991 roku bardzo ten album lubiłem, przyznam, że nadal znam go bez mała na pamięć i lubię go sobie odświeżać. Dlatego, z czystego sentymentu...

OCENA: 4+\6


sobota, 15 marca 2014

FROM THE DARKNESS INTO THE LIGHT - MELLOW MAN ACE

X-Ray 2000

1. Cleopatra's Dungeon Intro    
2. Is It You    
3. Guillotine Tracks   feat. B-REAL, PROFOUND   
4. Miracles  
5. Promotor Super Estrella    
6. Future Shock    
7. Heaven    
8. Ten La Fe    
9. Bring It Back    
10. Feel Tha Steel     feat. SEN DOG  
11. Sly Slick & Wicked  feat. SEN DOG
12. Cleopatra's Dungeon Outro

    Brat Sen Doga z Cypress Hill, który początkowo był również w zespole, poszedł raczej drogą kariery solowej, choć cały czas wspomagany był \ jest przez brata i kumpli. Ace miał swoją minutę chwały wraz z pierwszym albumem i singlem 'Mentirosa', ale po dwóch płytach nastąpiła długaśna przerwa, kiedy to Ace nie mógł się wstrzelić ani w rynek, ani w żadną z wytwórni. Wreszcie, po 8 latach milczenia, Ace powraca ze swym trzecim albumem, podzielonym na Dark Side i Light side - wprawdzie płyta zebrała swietne recenzje, ale sprzedaż i zainteresowanie rynku były znikome.
    Większość albumu opracowali Collective Funkateerz, tylko po dwa traki oddali Cuban, DJ Muggs oraz sam Mellow Man Ace. Funkateerz dali nam nieco mroczne, funkowe podkłady (jakże, przecież to własnie mają w nazwie, tak?), wielowarstwowe i multiinstrumentalne, bo producenci nie stronią od klawiszy, gitar i w sumie żadnych innych sprzętów. Ba, nie stronią nawet od sampli z muzyki klasycznej oraz wokalnych, wyciągniętych z jakiejś opery. Nie wahali się nawet wrzucić nieco elektroniki tam, gdzie trzeba. Rozczarował trochę DJ Muggs, bo jego podkłady nie są aż tak zabójcze, jakie znamy z płyt Cypress Hill i z jego producenckich albumów. Są dobre, ale mniej ciekawe, niż Funkateers. Najsłabsze podkłady dała chyba Spółka Cuban i Mellow Man Ace, które są takie zwyczajne, choć dość nowoczesne, jak na 2000 rok. Ogólnie słychać, że Ace nie zatrzymał się w latach swojej świetności i postarał się dać fanom płytę, idącą z duchem czasu - jednak ten album, pomimo obecności DJ Muggsa, muzycznie nie porywa. 
    Choć Ace jest z pochodzenia Kubańczykiem, to jego angielszczyzna jest raczej bezbłędna, poza tym zrezygnował przez te lata przerwy z wrzucania hiszpańskich słówek bez opamiętania. No, chyba że robi kawałek w całości po hiszpańsku, jak 'Promotor Super Estrella', czy 'Ten la fe', ale to zupełnie co innego. Rapper ma porządny głos, dośĆ zwyczajne flow i teksty, które zapewne w tym wszystkim są najważniejsze. Ace dotyka bardzo ważnych spraw społecznych w życiu Latynosów i Czarnych w USA: przemoc i walki gangów, ciemno rysująca się przyszłość, pornografia dziecięca, ale również nie boi się otwarcie mówić o tym, jak po sukcesie jego piErwszych dwóch płyt i singla 'Mentirosa', roztrwonił cały swój kredyt i spadł na samo dno. Oczywiście, jako były członek Cypress Hill, zaprosił swojego brata, Sen Doga i B-Reala, a także mniej znanego, udzielającego się przede wszystkim ledwie na składankach, Profound'a. Najlepiej wypadł w tym wszystkim B-Real, który swoim nosowym wokalem niszczy majka.
    Średnia ta płyta, wprawdzie idąca za ciosem, pokazująca to, że Ace jest dość porządnym rapperem i ma coś do powiedzenia, ale wcale się nie dziwię, że przeszła bez echa - w 2000 roku wyszło dużo więcej lepszych płyt.

OCENA: 3+\6


czwartek, 13 marca 2014

BANNED IN THE USA - LUKE


Luke 1990

1. Banned in the U.S.A.
2. News Flash—People in the News
3. Man, Not a Myth
4. News Flash—350 Men
5. Fuck Martinez
6. News Flash—Super Snoop
7. Strip Club
8. News Flash—Nation by Storm
9. Do the Bart
10. In Color—Men on Records
11. Face Down, Ass Up
12. Hey, Jack!
13. Bass 9-1-7
14. So Funky
15. News Flash—Poll Results
16. Mamolapenga
17. Video No Soul
18. I Ain't Bullshittin' Part 2
19. Commercial—Nasty Motherfuckers  
20. This Is to Luke from the Posse   feat. PROFESSOR GRIFF, DEBONAIRE, JT MONEY, BROTHER MARQUISE
21. News Flash—British Youth  
22. Fuck a Gang   feat. DEBONAIRE, JT MONEY
23. Commercial—Inquiring Minds
24. Arrest in Effect
25. Mega Mix IV

    Luke, słynny lider kontrowersyjnej grupy The 2 Live Crew, postanowił również realizować swoje fantazje solo, aczkolwiek jego pierwszy album o wiele mówiącym tytule, powstał we współpracy z zespołem. 'Banned in the USA' był pierwszym albumem, który otrzymał naklejkę 'Parental Advisory', został w niektórych stanach zakazany... Pełna kontrowersja.
    To początek Złotej Ery, ale przecież i tak trzeba nam pamiętać, że Miami robiło to w nieco inny sposób. Miami Bass, z którego wywodzi się przecież w linii prostej 2 Live Crew, polegało na perkusjach prosto z beat-maszyny, z mnogością hajhetów, bardzo silnym basie, często na granicy słyszalności oraz wyjątkowo sprawnej pracy djów. Oczywiście Luke  i zespół nie byli przedstawicielami (szczególnie na późniejszych albumach) zbyt restrykcyjnymi i fanatycznymi - przecież ich płyty sprzedawały się juz nie tylko w całych Stanach, ale i na świecie w dużych nakładach. Dlatego muzyka musiała byc dostosowana bardziej dla masowego odbiorcy hip hopu, bo wszak nie wszyscy są w stanie znieść syntetyczne brzmienie Miami Bass - choć Luke mówi, że 'if you can't stand the bass, take your dead ass home'. Jednak muzyka, jaką zrobili na tym albumie Big Tony Fisher, Fresh, Denver A. Wright oraz sam Luke wraz z djem 2 Live Crew, Mr. Mixx, to wypadkowa między typowym Miami Bass, a muzyką ze Złotej Ery. Mamy więc przyspieszone perkusje, sporo sampli i olśniewające skrecze Mr. Mixx'a. Kto słyszał jego popisy na talerzach, ten wie, o czym mówię - jeden z najsprawniejszych djów Złotej Ery i nie tylko. Co do sampli - najbardziej znany kawałek z płyty, ten tytułowy, zawiera sample ze znanej piosenki Bruce Springsteen'a 'Born in the USA', będącej swoistym patriotycznym hymnem - zszarganie tego przeboju spowodowało proces, wytoczony przez Springsteena, który jednak Luke wygrał i dzięki temu możemy tej piosenki nadal słuchać na płycie. Ale to przecież nie muzyka stanowiła tu największy ból dupy.
    Luke stawiał na bezkompromisowość i wyraźnie stwierdził, że skoro mieszka w Ameryce, to może mówić to, co mu się podoba i nikt nie ma prawa mu zabraniać, bo to Ameryka. No i w sumie ma chłop rację. Co wywoływało największe zgrzyty? Cóż, Luke chętnie fotografował się z gołymi modelkami, 75% zawartości płyty (jak większości sygnowanych nazwą 2 Live Crew) ma teksty, mówiące o jebaniu, ruchaniu, dymaniu, pierdoleniu, ssaniu, lizaniu i tym podobnych wesołych zajęciach. Do tego Luke nie przebiera w słowach i słowa typu 'fuck, ass, bitch, pussy' są na porządku dziennym. Rapper rozpopularyzował typ piosenki 'ja mówię, wy powtarzacie', które były niewątpliwymi hitami koncertów. Zresztą, wyobraźcie sobie, jak kilka tysięcy ludzi powtarza za Lukiem 'face down, ass up, that's the way we like to fuck'... Na tym albumie dostaje się również ówczesnemu gubernatorowi Florydy, Bobowi Martinezowi i szeryfowi Nick'owi Navarro oraz ich rodzinom - sprawdź 'Fuck Martinez'. Gubernator wszczął akcję prawną przeciw Luke'owi, a Navarro aresztował własciciela sklepu muzycznego za sprzedawanie albumów Luke. Przy czym rapper był na tyle sprytny, że znalazł dwie osoby o tych samych nazwiskach, co przedstawiciele prawa, którzy potwierdzili, że te numery są o nich, dzięki czemu rapper uniknął procesu. Dobre, nie? Znajdziecie tu tylko kilku gości, ale głównie Luke bawi się doskonale sam, rozkręcając tę orgietkę. Na majkach mamy tu jeden posse track 'This is to Luke from the posse', gdzie znaleźli się protegowani rappera (JT Money), koledzy z zespołu, a także były członek Public Enemy, Professo Griff, którego Luke przygarnął po tym, jak Griff wyleciał z PE za głoszenie antysemickich haseł.
    Pierwsza solówka frontmana 2 Live Crew była w Stanach ogromnym skandalem - ale na to przecież liczył Luke. Skandale doskonale podnoszą sprzedaż, nieprawdaż? Za kilka lat skończy się epoka skandalisty Luke'a, jego płyty stracą pieprz i sprzedaż, ale póki co - to jeszcze stare, dobre 2 Live Crew. Pełne zabawy, seksu, nieprzyzwoitości i skandalu. Klasyk.

OCENA: 4+\6


wtorek, 11 marca 2014

RISE AGAIN - HOUSE OF PAIN

Tommy Boy 1996

1. The Have Nots
2. Fed Up    feat. COKNI O'DIRE
3. What's That Smell
4. Heart Full Of Sorrow   feat. SADAT X
5. Earthquake
6. Shut The Door
7. Pass The Jinn
8. No Doubt
9. Choose Your Poison
10. X-Files
11. Fed Up (Remix)    feat. COKNI O'DIRE, GURU
12. Killa Rhyme Klik
13. While I'm Here

    To pożegnalna płyta irlandzkiego tria, które dało nam klasyczny przebój 'Jump around' i wiele innych, doskonałych momentów. W dniu wyjścia krążka Everlast ogłosił karierę (w zasadzie jej kontynuację) solową, a DJ Lethal i Danny Boy zostali sami sobie. Ok, Lethal znalazł szybko miejsce w Limp Bizkit, Danny Boy zajął się sztuką, ale to Everlast zgarnął największy fejm i kasę, zmieniając również styl. Obaj, po wielu latach, spotkali się w grupie La coka Nostra.
    Ten album to zwrot w brzmieniu o jakieś 90 stopni, bo DJ Lethal i Everlast przeszli od wyjących trąbek i innych dęciaków oraz rozpieprzającej sekcji perkusyjnej, do bardziej stonowanych brzmień, co nie zawsze spotkało się z dobrym przyjęciem. Na tym albumie dostajemy, wprawdzie bardzo przyjemne, tzw. 'mellow' brzmienie, typowo nowojorskie, ale przecież nie kupowało się poprzednich płyt HoP dla brzmienia podobnego do ATCQ, DITC, czy Brand Nubian, tylko właśnie dla tych dęciaków, które rozwalały głośniki. Zamiast ciężkich trąb mamy powyciągane sample z takich wykonawców, jak Buffalo Springfield, Miles Davis, Camel, a nawet Soundgarden - tyle, że to nie podrywa tyłka do skakania, tylko kiwa głową. Przyznam jednak, że poza pewnym zdziwieniem a propos zmiany stylu, płyta spodobała mi się muzycznie, bo jest w bardzo dobrym stylu i słychać tu ten prawdziwy, nowojorski bumbap i w zasadzie nie ma co płakać nad zmianą stylu, bo zmiany są podobno zawsze na lepsze. Trzeci album jest inny, ale nie znaczy, że gorszy.
    Zdarty wokal Everlasta jest bardzo łatwo rozpoznawalny. Charakterystyczny flow, proste, lecz nie prostackie wersy 'if Jesus is your Lord Then praise your God \ If Islams your thing Allah U Akbar \ And if you represent the six pointed star \ Then my Heebs back home told me to say Shalom \ I put grooves in the mix \ I make moves like the Knicks \ And take ya straight up the lane \ I block out the frame' - to stanowi nadal siłę House Of Pain. Wejścia hypemana Danny Boy'a można policzyć na palcach jednej ręki, ale wszystkie niewymienione wersy, rymowane gładkim głosem zapewnił Divine Styler, podziemny rapper, raczej rzadko udzielający się w tak znanych rzeczach, ale mający spory fejm wśród fanów rapu alternatywnego. Wersy 'Periodic measures to say my rhymes \ Too much of this dope need growth-type slow \ Off a poet's tree, let me blow my leaves \ Shake off my roots and pull up my sleeves' z 'What's that smell' są zresztą próbą  przemycenia swojej prywatnej twórczości. Poza tym, rozpieprzają wstawki ragga, zwłaszcza w 'Shut the door', bo Anglik Cokni O'Dire pojawia się z okazji singlowego przeboju, którego remiks nagrano z Guru. Zresztą, nie tę jedną legendę mamy tu gościnnie, bo udziela się tu również Sadat X z Brand Nubian, co również nadaje albumowi bardziej uniwersalny wymiar, zacierając tę irlandzkość House of Pain.
    Wbrew odrzuceniu swojego stylu, to nadal stare, dobre House of Pain. Ta płyta jest inna, ale równie dobra, co poprzednie. Bardzo lubię do niej wracać, a większość kawałków przez długi czas nie wychodziło z mojego odtwarzacza, od singla 'Fed up', aż po 'Shut the door' i 'Pass the jin'. Bardzo fajny album.

OCENA: 5-\6 


niedziela, 9 marca 2014

PROGRESS - ROB VIKTUM

własny sumpt 2007

1. A word from our (Von)ser  feat. VON PEA
2. The Feeling Phnom Penh Remix - STRANGE FRUIT PROJECT
3. Dibbs visits Senmonorom
4. Progress
5. Siem Pang
6. Boung Long
7. Orangutans - BAVU BLAKES, ELEMENT 7D
8. Prey Veng
9. Phum Tani
10. Banlung
11. Sihanoukville
12. Kampot
13. Phnom Kulen
14. Siem Reap
15. Svay Rieng
16. Through The Ash (A tribute to the spirit) - REFLECT JUNE
   
    To dość ciekawy projekt, poświęcony ludziom Kambodży, uciśnionych przez rządy Czerwonych Khmerów. Skąd pomysł? Dziewczyna Roba pochodzi własnie z tego kraju, i dzięki wizytom w jej rodzinnym domu, Viktum poznał doskonale kulturę kambodżańską, zrozumiał cierpienie tych ludzi i postanowił zrobić o tym całą płytę, aby przybliżyć konsumenckiemu społeczeństwu w Ameryce, że niektórzy na świecie nie mają tak dobrze... 
    Całą muzykę zrobił sam Rob, przy pomocy Mr. Dibbs'a, który zajął się skreczami i katami. Całość powstała z płyt winylowych, które ojciec dziewczyny Roba przywiózł z Kambodży - zatem wszelkie sample i dźwięki oparte zostały o tradycyjną muzykę tego kraju, bądź typową muzykę rozrywkową z tego zakątka świata. Brzmi to doprawdy niesamowicie. Trochę jak ścieżka dźwiękowa do mangi, wystarczy się tylko trochę skupić, przymknąć oczy, a okaże się, że widzimy przed sobą lasy i góry Kambodży - to trochę tak, jakbyśmy oglądali program podróżniczy. Jest bardzo egzotycznie i niecodziennie, ale to właśnie jest wynikiem uzyskania sampli z kambodżańskiej muzyki. Rob często używa sampli wokalnych, traktując je bardziej jako osobny instrument, bo przecież i tak większość ludzi nie rozumie ani słowa po khmersku. Moim skromnym zdaniem, perkusje mogłyby nie być tak bardzo oszczędne i zapewne dałoby się zrobić z tym materiałem jeszcze sporo rzeczy, bo całość brzmi jak sklecona naprędce w domowym studio - choć pewnie tak było... Zajarany Vik One aka Rob viktum poleciał do domu z porzyczonymi płytami, powyciągał co fajniejsze kawałki i powrzucał je na jednostajne, najprostsze perkusje. Brakuje mi tu basów i nieco kombinacji, bo to wszystko da się zrobić w kilkanaście minut...
    Zbyt wielu wersów tu nie uświadczysz, choćby dlatego, że Viktum jest djem i producentem, a nie rapperem. Mamy tu zatem jedynie cztrey numery z obecnością wokalisty. Pierwszy jest króciutki, na szczęście, bo Von Pea nie należy do dobrych rapperów. Zwłaszcza, kiedy chwilę po nim wchodzą Strange Fruit Project i dostajemy kambodżański remiks ich utworu o zajściach w stolicy kraju. Tak samo Bavu Blakes i Element 7d, którzy wypadają bardzo dobrze w metaforycznych orangutanach oraz Reflect June, rymujący krótki manifest wolności za wszelką cenę. Reszta kawałków jest instrumentalna.
    To bardzo ciekawa płyta, choć, jak wspomniałem, zrobiona chyba za szybko i bez zgłębienia problemu, bo z takimi samplami dało się na pewno zrobić coś znacznie głębszego. Bo to, co robi ten album, to właśnie kambodżańskie sample, a nie produkcja Viktuma. Tak, czy siak, to ciekawa podróż po świecie, więc można sobie ją zafundować, zdaje się, że nawet za darmo z bandcamp.

OCENA: 3+\6


piątek, 7 marca 2014

PAC-TOWN RIDERS - BIG SPIDER

Southland 2000

1. Intro
2. Streets Of Pacoima
3. Criminals
4. Ride With Me
5. Pactown
6. 818 Riders
7. Crazy Side
8. Skit
9. Don't Give A Fuck
10. Don't Fuck With This
11. Fuck 'Em
12. R.I.P.
13. Outro

    Big Spider to jeden z tych latynoskich gangsterów z LA, a dokładniej z Pacoima, dzielnicy meksykańskiej biedoty, gdzie niecałe 5% ludzi kończy szkołę średnią. Nie może zatem dziwić styl i tematyka Spidera. Nie jestem pewien, czy wydał on coś więcej - nawet nie jestem pewny, czy koleś jeszcze żyje, wydaje mi się, że  nie. Mam tylko ten jeden album i nie widziałem w życiu innego.
    Muzykę na całą płytę zrobił niejaki Jim Davis. Biorąc pod uwagę, że robił to dla latynoskich bandziorów i że pochodzi z LA, to muzyka jest właśnie taka, jak on: mocny g-funk, oparty na samplach z często bardzo znanych kawałków klasyki gatunku. Poza tym, brzmią talk boxy w refrenach, słychać wyraźnie fascynację dokonaniami Rogera Troutmana i grupy Zapp. Bo nawet kiedy bit jest oszczędniejszy, wchodzą brzęczące basy i piszczały, wszystko czerpane ze spuścizny po elektro funku. To żadna wirtuozeria, bo są to całkiem prosto robione podkłady: perkusja, sample (jeden lub więcej), piszczały i mamy g-funkowy kawałek. Jednakowoż, muzyka i tak jest najlepszą rzeczą na tej płycie, nawet jeśli da się tu usłyszeć ewidentne zrzynki, jak np. 'RIP', które jest żywcem ściągnięte z '6 feet deep' od Geto Boys.
    Big Spider, choć to jego imieniem sygnowany jest album, to tylko jeden z rapperów, którzy się tu udzielają. Ba, nawet ciężko się zorientować, kto jest kim, bo na albumie dość regularnie rymuje co najmniej 6-7 rapperów: Mr. D, Shady, Kryptonite, Sniper, Yogi, Crook, Illusion i pewnie kilku innych nołnejmów. Co gorsza, większość kompletnie nie potrafi tego robić i gubi się niemiłosiernie, męcząc nie tylko siebie, ale i słuchacza. Nawet nie wiem, którym z nich jest Big Spider... Nie jest to w sumie istotne, kiedy 8 na 10 rapperów, występujących na albumie zwyczajnie nie wie, jak rapować... Tu chodzi generalnie o to, żeby w swojej zwrotce zawrzeć jak najwięcej bluzgów, strzałów, przerobić słowo gangsta na jak najwięcej sposobów i nie zapomnieć o reprezentowaniu swojej dzielni.
    Gdyby nie muzyka, zrobiona na kanwie funkowych sztosów, nie dałoby się w ogóle tego słuchać. Gangsterskie pierdoły w fatalnym stylu, rapowane przez kolesi, którzy często robili to po raz pierwszy, a i tak wkrótce umarli    w któryś z opisywanych na płycie sposobów. Muzyka może przekonać fanów starego g-funku, ale nie trzeba znać angielskiego, czy hiszpańskiego, żeby usłyszeć totalny brak skillsów w 80% zwrotek.

OCENA: 2-\6


środa, 5 marca 2014

INSPIRACION - MR. ALKIMISTA

nielegal 2010

1. Intro 
2. Me Inspiro - EL CHECO 
3. Sé - EL MAREA
4. Tamo Claro - GRONEX 
5. Busco La Inspiracion - BOOGIEMAN 
6. Only Yo - BMB
7. No Me Importa Lo Que Digan - SOULENSOLITARIO feat. CRONELNEGRO, DAVISOUL
8. Samurai Del Freestyle - BASEK 
9. Un Tipo Cualquiera - CHEOMAN 
10. Asi No Mah! - XAA
11. Situaciones - ARTEMIZA
12. Ideologias - GENE5, SATRUMENTALZ
13. Esclavitud Mental - AERSTAME feat. MC ERKO, GUERILLEROKULTO
14. Mas Que Bien - DAMSTARR PLASMA
15. Son - SQB 
16. Reconoce - KELKECHOSA
17. Estrategias - NUAH SOUL
18. No Se Aproximan - MASTAMAICK
19. Te Lo Dije - DI RAP
20. Ves - BMB feat. MR. ALKIMISTA 
21. Cables & Monitores - ON-TORO feat. KANALES
22. G.A. (Remix) - GRAND AGENT feat. DJ NOIZE
23. Outro 

    Mr. Alkimista to jeden z bardziej znanych chilijskich producentów. Oczywiście scena jest zupełnie podziemna w tym kraju, ale za to niezwykle bogata. Alkimista wiele produkuje i remiksuje i przed sobą mamy jego płytę producencką. W zasadzie to zebrane kawałki, które sam zrobił dla różnych wykonawców, a oni nagrali je w latach 2009-10.
    Pan Alchemik jest całkiem sprawnym producentem, choć nie posiada jakiegoś ogromnego talentu do produkcji bangerów, czy hiciorów. To zwykły podziemny rzemieślnik - jednak pamiętajmy, że specyfika sceny południowoamerykańskiej różni się diametralnie od naszej, czy choćby nawet od tej bliższej, bo z USA. Tu w cenie jest szczerość i hardkor, skurwysyny! Nie ma miejsca na trapy, popowe podjazdy i jedyne odstępstwa od tego, to łączenie hip hopu z lokalnymi rytmami - zdarza się to też czasem Alkimistowi, jednak niezbyt często usłyszymy latynoskie gitarki, lokalne instrumenty, czy folkowe zaśpiewy (jak w 'Esclavitud Mental'). W większości to bity inspirowane Nowym Jorkiem lat '90 - podziemne, bujające głową, bumbapowe bity. Pracę Alchemika wzbogacają skrecze od DJ Veilslide, DJ Bome, DJ Akrylik, DJ Multifuncional, DJ Dosp i DJ Sta - przyznać trzeba, że ci kolesie wiedzą, co robić z woskiem. Ich skrecze często podwyższają wartość całego albumu.
    Na płycie mamy cały przekrój przez scenę Santiago i nie tylko zresztą. Większość rapperów, choć nie są jacyś kiepscy, jest zwyczajna - trochę to wygląda jak słuchanie naszej Drużyny Mistrzów - tylko na lepszych bitach i po hiszpańsku. Niewiele osób zwraca na siebie uwagę, ale można tu wyróżnić kilku naprawdę niezłych rapperów, którzy dali świetne zwrotki. Wyróżniłbym tu Davisoul z płynącym, lekko śpiewnym flow, panią Artemiza, odarzonego szorstkim stylem SQB, potrafiącego robić fajne rzeczy ze swoim głosem i flow Kelkechosa w świetnym 'Reconoce'. Reszta rapperów jest bądź przeciętna, bądź wręcz marna, jak np. Gene5. Tematyka, poruszana na albumie jest bardzo zróżnicowana: od bragga i rymów bitewnych, przez wzniosłe kawałki nacechowane ideologicznie - o wolności słowa, polityce i socjologii, aż po typowe uliczne traki, z opowieściami o wojnach gangów, biedzie i życiu 'en las calles'. Ciekawostką tu jest remiks kawałka Grand Agenta - ciekawe, czy autoryzowany? :)
    To bardzo ciekawy przekrój przez scenę chilijską na bitach jednego producenta. Naturalnie, jak większość albumów z Ameryki Południowej, jest on dostępny do pobrania za darmo z internetu, ze znalezieniem go nie będzie kłopotu na pewno. A sprawdzić można, fani klasycznego rapu spod znaku Złotej Ery powinni być usatysfakcjonowani - może pomijając barierę językową, bo ilu fanów rapu w Polsce zna hiszpański?

OCENA: 4\6 


poniedziałek, 3 marca 2014

THE STRUGGLE CONTINUES... - BLACK FLAG

Black Flag 2006

1. Intro
2. Locked in Cages
3. Don't Wanna Play
4. Love Your Life
5. Get Your Name Known   feat. STRESS
6. Back to Back
7. Put Your Hands Up
8. That's How I Was Raised   feat. MOE
9. God Is Good
10. On the Block
11. Livin' It Up
12. Get Up On It
13. Fire
14. Back to Back 2
15. Who Want It    feat. STRESS
16. Something About Them
17. Back On My Feet    feat. SEMI AUTO
18. Accrate Aim (Wopo Solo)
19. Stratic (Rap P Solo)
20. Outro
21. Heavy Metle

    Tych dwóch kolesi to rapujący duet z Queensbridge, czyli Rap P i WOPO. To właśnie Rap P, który dorastał na jednym podwórku wraz z Nasem, Havoc'em i Prodigy z Mobb Deep, jest motorem napędowym grupy. Co innego można robić, kiedy miało się takich kumpli na podwórku? Tylko robić płyty! 
    Rap P sam produkuje wszystko, nie tylko dla siebie, ale i dla innych podziemnych rapperów z QB. Jako producent, naturalnie, również zrobił cały album dla tego projektu. Jak to brzmi? Normalnie. To typowy rap, prosto z nowojorskiego podziemia. Nawet ciężko powiedzieć, że muzyka na albumie brzmi we właściwym dla Queensbridge klimacie - nie wszystkie bity noszą znamiona tak naturalne dla tej części NY, wykształcone przede wszystkim przez Havoc'a z Mobb Deep, ale i przez EZ Elpee, czy nawet Marley Marla. Owszem, damy radę znaleźć te pudełkowate perkusje, pętle z pianin i smyków, z których często i gęsto czerpią nasi ulicznicy, ale to tutaj w sumie margines. Przeważają klasyczne loopy z przeróżnych sampli, głównie ze starych przebojów czarnej muzyki, ale przecież nie tylko, bo mamy tu raczej mało oczywisty kawałek 'Livin It Up', oparty na dość dziwnym plimkaniu. Podkłady zatem na 'The Struggle Continues...' są całkiem porządnymi, klasycznymi trakami, jakich z biegiem lat coraz mniej na płytach. Rap P pokazuje, że potrafi zrobić nowocześniejszą perkusję ('Get up on it'), czy kombinować z brzmieniem (wspomniane 'Livin It Up'), ale zasadniczo mamy tu stary, dobry rap - mało skomplikowany, ale kiwający głową.
    Jeśli chodzi o rapperów, to jest tu równie prosto i klasycznie, co przy muzyce. Rap P ma nieco wyższą barwę głosu, jedzie odrobinę szybciej - wydaje się być lepszym producentem, niż rapperem. WOPO zaś ma głębszy głos, którym akcentuje mocno niektóre słowa i ma lekko lepsze teksty. Dominująca tematyka ujęta jest w najzwyklejszy sposób, bez ozdobników i wystrzałów - jedyne wystrzały, jakie tu usłyszymy, to z broni, a nie liryczne popisy. Rapperzy nie są wirtuozami, przedstawiają zwyczajne uliczne życie w QB, pełne dilujących Czarnuchów, broni, wciąganej kokainy, jasno wyznaczonych celów i jakże typowego dla QB '25 ta life'. Wrogowie czają się za rogiem, Boże pomóż wydostać się z tej klatki... Taka uliczna masówka. Gośćmi tu są mało znaczący zawodnicy podziemia QB, Stress, Moe i Semi Auto, którzy wiele nie wnoszą do brzmienia albumu.
    No cóż, mamy tu jeden z tych albumów, których jest wiele. O ile muzycznie jest całkiem fajnie, bo to takie dość klasyczne, całkiem przyjemne podkłady, to lirycznie jest nieco gorzej i przypomina to naszych uliczników - wprawdzie flow i technika są poprawne i brzmi to dobrze, to tekstowo nie wybijają się na szczyty. Da się tego spokojnie posłuchać, wrzucić gdzieś w tło i jest ok. Zagłębiać się w wersy nie bardzo jest sens.

OCENA: 3+\6


sobota, 1 marca 2014

SPARRING - OLLI BANJO

Headrush 2004

1. Sparring (Intro) 
2. Hallo Wie Geht's    
3. Das Biz    feat. CURSE
4. Millionär    feat. ERCANDIZE
5. Durch Die Wand   feat. EISFELD
6. Showtime   feat. HARRIS
7. Ich Hate Mit Dir    feat. JONESMAN
8. Selbstmord    feat. KOOL SAVAS
9. Edelschwert   feat. SCHIVV
10. Feuer     feat. TATWAFFE
11. Taxi Taxi     feat. SIDO
12. Ich Kotz Doch!   feat. ITALO RENO & GERMANY
13. Du Kannst Erzählen    feat. SEPARATE
14. Aschaffenburg City   feat. LEETOW DJ FLOW
15. Nashorn

    Olli Banjo to jeden z tych nowych Niemców, wybitnie dalekich od aryjskich rysów twarzy - a to głównie dzięki ojcu, pochodzącemu z Nigerii. Rapować zaczął na początku lat '90, kiedy to z fana metalu stał się zagorzałym miłośnikiem rapu. I oto 10 lat później Olli wydaje pierwszy solowy album, a pomiędzy kolejnymi płytami Banjo wdaje się w kolejne Sparringi - czyli mikstejpy. Przed sobą mamy jego pierwszą taśmę, wydaną rok po debiucie.
    W zasadzie całą muzę na tym albumie popełnił Roe Beardie z Headrush i tylko jeden trak wszedł od DJ Flow. To jak najlepiej pojęta nowoczesna muzyka rap: choć muzyka jest syntetyczna i ociekająca wręcz elektroniką, to wszystko współgra, nie zamula i ma sporą dawkę energii. Podkłady to bangery, na których doskonale odnajduje się nie tylko sam Olli, ale i jego goście, nawet jeśli nie są przyzwyczajeni do takiego klimatu. Nieco nudniejszy jest 'Taxi taxi' z Sido, bo dostosowany jest do opowieści Olli i Sido, ale nie do reszty albumu. Oprócz tego jednego wolniejszego traku mamy ogniste traki na których doskonale panczuje się słabiaków. Do tego jest parę klubowych hitów, nieco latynoskich wkrętów - ogólnie jest to muzycznie bardzo fajny album. 
    Banjo jest niezwykle sprawnym rapperem. Ma nieco wysoki głos, ale potrafi nim płynąć po bicie, w odpowiednim momencie minimalnie pauzuje, by zaskoczyć jakimś zwolnieniem, lub króciutką zmianą flow. Ja wiem, że dla wielu Polaków niemiecki język jest nieprzyswajalny przez uszy, ale emce ma skillsy i to słychać, niezależnie od języka. Olli zajmuje się na płycie przede wszystkim muzą: krytykuje spedalony niemiecki rynek muzyczny, reklamodawców, studio gangsterów, konkursy wokalne i inne bzdety, które zaśmiecają muzykę. Do tego, ma wiele do powiedzenia rapperom, celnie punktując ich na swoim ringu za bycie słabymi. Na deser dostajemy ciekawy trak (pomijając podkład, który jest nieco rozlazły i nie pasuje do reszty) 'Taxi taxi', gdzie Olli umieszcza jednego z najbardziej znanych, ale z drugiej strony wyszydzanych rapperów, Sido, pośród akcji, gdzie Sido jest rabusiem i obrobiwszy bank, ucieka taksówką. Słuchanie tekstów i opowieści rappera jest doprawdy przyjemnym doświadczeniem, a czasem wręcz rozrywkowym, niestety trzeba znać dobrze niemiecki... Goście, którzy występują na tym albumie, a jest ich sporo, w większości to pierwsza liga niemieckiego rapu: Curse niszczy majka i choć zazwyczaj rymuje na całkiem klasycznych podkładach, tu niszczy mikrofon. Eisfeld z Absolute Beginner jedzie swoim nosowym wokalem, a Olli wraz z Kool Savas'em każą słabym emce popełnić samobójstwo, bo niemiecki rap to szajs. Warto wymienić jeszcze Italo Reno, Harrisa i Jonesmana, ale  i reszcie wiele nie brakuje.  
    Olli Banjo pozostaje w tym ringu niepokonany. Może sobie pozwalać na cięte wersy w kierunku innych marnych rapperów, bo sam jest naprawdę dobry. I na swoich 'Sparringach' udowadnia to doskonale. I tylko jedna rzecz mnie lekko zastanawia: skoro niemiecki rap to gówno, to czemu cała jego śmietanka obecna jest na tym albumie? Hmmmm... Tak, czy owak, to bardzo dobry materiał, na świetnych bitach i z rewelacyjnymi rapperami. Niemiecki rap to jednak nie gówno. 

OCENA: 5-\6