RAP AROUND THE WORLD

Ta strona poświęcona jest rapowi z całego świata. W hip hopie siedzę ponad 25 lat, zbieram płyty i nie ściągam ich z netu - chyba, że są to nielegale. Moja kolekcja płyt sięga ponad 15.000 sztuk - muszę chyba kupić większe mieszkanie, aby jeden pokój przeznaczyć TYLKO na płyty CD :) Nie spodziewaj się linków z downloadem - na pewno gdzieś sobie daną płytę znajdziesz - nie tu. I nie spodziewaj się też wielu nowości - ostatnio hip hop śmierdzi. Spodziewaj się za to recenzji rapu z ponad 100 krajów, albumów takich bardziej znanych i takich, o których słyszysz po raz pierwszy - może po taką płytę sięgniesz? Zapraszam na podróż po świecie hip hopu.
## Na dole dodałem flagi, żeby łatwiej było znaleźć coś z odpowiedniego kraju :)

poniedziałek, 30 czerwca 2014

RUN DMC - RUN DMC

Profile 1984

1. Hard Times
2. Rock Box
3. Jam-Master Jay
4. Hollis Crew (Krush-Groove 2)
5. Sucker M.C.'s (Krush-Groove 1)
6. It's like That
7. Wake Up
8. 30 Days
9. Jay's Game

    Run DMC to od wielu lat niezaprzeczalna legenda i ikona rapu. Pionierzy. Ich pierwszy album, który mamy przed sobą, zmienił grę o 180 stopni. To płyta, którą uważa się za pierwszy czynnik zmiany old school (czyli zapętlone sampel z funkowego kawałka, lecący w kółko z rapperami rymującymi na nim) na new school (elektroniczne, oszczędne bity, syntezatory, gitary). Trzech, ubranych na czarno członków grupy, zmieniło muzykę na zawsze.
    Wówczas nie było jeszcze Def Jam Recordings - jego późniejszy szef, Russell Simmons, brat Run'a, zajął się wypromowaniem grupy i produkcją muzyki dla nich. Razem z Jam Master Jay, Larry Smith'em i kilkoma muzykami, stworzyli nową wartość w rapie. DJ nie wrzucał już płyty na deki i nie zapętlał kawałka - raczej kupił bit maszynę i programował perkusję. Na owej perkusji albo grała jakaś melodyjka z syntezatora albo rockowe gitary. Dość, że podkłady są oszczędne i to właśnie perkusja jest tu na pierwszym planie - często biegnąca sama przez kawałek, tylko przetykana co jakiś czas instrumentem. Dziś taka muzyka może nużyć i męczyć, ale wówczas okazało się to hitem na kolejnych 5 lat i za tym przykładem poszła cała scena rap.
    Run i DMC zajęli się  mikrofonami. W większości są to teksty bragga, które przeszły do historii rapu jako absolutne sztosy. Weźmy np. 'Sucker MCs' z wersem otwierającym, który był cytowany i parafrazowany na wszelkie możliwe sposoby: 'Two years ago, a friend of mine \ Asked me to say some MC rhymes \ So I said this rhyme I'm about to say \ The rhyme was Def a-then it went this way'. Ale oczywiście to nie tylko rymy bitewne, bo chłopcy opowiadają również o kobietach w '30 days', czy o tym, że czasem jest ciężko, ale da się z tym walczyć w 'Hard times': 'Hard times can take you on a natural trip \ So keep your balance, and don't you slip \ Hard times is nothing new on me \ I'm gonna use my strong mentality'. Starają się przekonać nas również, że rymowanie to wcale nie jest taka prosta rzecz, żeby dać świetny rym, który trafi w sedno w 'It's tricky'. Oczywiście, za wcześnie tu na gości, zespół robi wszystko sam, z pomocą muzyków.
    Owszem, płyta może się dziś wydawać zupełnie przestarzała i młodzi fani mogą ją odrzucić jako asłuchalną - oszczędność w dźwiękach, archaiczny sposób rymowania... Ale każdy fan rapu, a nawet muzyki w ogóle, bo przecież Run DMC wykroczyli poza ramki gatunku, powinien tę płytę znać, bo są tu kamienie milowe dla historii rapu: It's tricky, Sucker MCs, It's like that, Rock box...

OCENA: 4+\6


sobota, 28 czerwca 2014

SE ACABO EL ROMANTICISMO - SHUGA & LOREN

Nunca Pisa Freno 2008

1. Se acabó el romanticismo 
2. Seré quien quiera ser 
3. No te fies 
4. Corazones y cadenas
5. Se les ve venir de lejos    
6. Por entonces
7. Graffiti con ritmo    
8. Bonus Track

    Shuga Wuga to jedna z czołowych rapperek hiszpańskich, nagrywająca dobre 15 lat i mająca na koncie kilka albumów solowych i parę w duetach. Jednym z nich jest kolaboracja z Lorenem, z którym jako Banda Acha nagrali ową epkę, którą mamy przed sobą.
    Za całość tej, skądinąd krótkiej produkcji, odpowiedzialni są w zasadzie tylko dwoje ludzi: Aerreese i Nikoh E.S. Mając do dyspozycji muzyków sesyjnych z żywą perkusją i saksofonem, stworzyli razem bardzo fajny klimat hip hopu klasycznego, zagranego z jajem częściowo na żywo, częściowo z użyciem sampli. To bujające, energetyczne podkłady, które sprawią, że nie usiedzisz zwyczajnie na tyłku, bo noga będzie podskakiwać, a głowa się kiwać. Jeden numer jest zupełnie instrumentalny, pokazujący możliwości, wynikające z mieszania muzyki studyjnej z instrumentalistami: to 'Graffiti con ritmo'. Świetną robotę czyni tu również DJ Renf, znający doskonale swoją powinność za talerzami z wosku. To tylko pół godziny muzyki, ale jest w niej coś, co sprawia, że masz ochotę do tego wrócić.
    Loren  jest bardzo sprawnym rapperem, który przyspiesza i zwalnia w razie potrzeby, atakuje cię kaskadowymi rymami i bezustannie płynącym flow, w którym na szczęście moduluje głos, tak, że wszystko nie zlewa się w jedną papkę. Shuga natomiast jest chyba najlepszą hiszpańską rapperką, może obok Ari - na pewno najbardziej wszechstronną. Bo Shuga ma również, poza sprawną techniką, śliczny głos i potrafi zaśpiewać w refrenie, pociągnąć rym wyżej melodyjnie, ale również umie przyspieszyć i się nie potknąć. Słucha się jej z dużą przyjemnością. O czym rymuje duet? Sporo miejsca zajmują relacje międzyludzkie - nie tylko uczuciowe, ale też takie zwyczajne, życiowe. Do tego trochę bragga, gościnne wejścia emce z Banda Acha: Revil i El Casino i mamy całokształt.
    Hiszpańska scena rap jest według mnie jedna z najciekawszych na świecie. Mają świetnych producentów, emce i wiele z płyt które posiadam, są naprawdę genialne, a mało znane poza granicami półwyspu Iberyjskiego. A szkoda. To jednak z tych zabójczych płyt, które uwielbiam i mogę do nich wracać ciągle. Jedna z najlepszych produkcji w Hiszpanii.      

OCENA: 6\6


czwartek, 26 czerwca 2014

MUSIC TO DRINK BY - LOUIS LOGIC

Superregular 2000

1. Loud Mouth 
2. General Principle   feat. J-TREDS
3. Who The Fuck Are You?    
4. Trinity      JEDI MIND TRICKS, EL-FUDGE
5. Logistics 101 
6. Factotum    
7. Punchline    
8. Secret Agent    
9. Service The Target    feat. GRAND AGENT 
10. Planet Rock    feat. EL-FUDGE
11. Punchline [Remix]    
12. CM Famalam Radio   feat. BOBBITO GARCIA

    Kim jest Louis Logic? W Polsce kojarzą go tylko i wyłącznie słuchacze, siedzący mocno w podziemnym rapie - dla przeciętnego słuchacza to postać zupełnie anonimowa. Louis wypłynął dzięki znajomości z Vinnie Paz'em z Jedi Mind Tricks i okazał się na tyle zdolnym rapperem, że zdobył sobie szacunek, zarówno za nagrywki solowe, jak i w Demigodz. Przed sobą mamy jego pierwsze, w miarę oficjalne wydawnictwo, będące zbiorem różnych traków, które Louis nagrywał, to tu, to tam.
    Nie jestem do końca pewny, kto robił tu bity. Na pewno Cimer Amor, pewnie parę innych osób, ale album jest opisany bardzo ubogo. Nie jest to zupełnie istotne. Bity walą w łeb, to wspaniale zrobione klasyczne podkłady, pełne sampli, które są czasem znane bardzo dobrze i bujają jak trzeba. Oczywiście numer z Jedi Mind Tricks, 'Trinity', pochodzi z ich płyty 'Violent By Design' i wyprodukowany został przez nadwornego producenta grupy, Stoupe. Jest to prawdziwy killer, kładący na dechy i samplem i wykonaniem. Poza tym, od wielu lat Logic współpracuje z JJ Brown'em, którego bity znajdziemy tu również. Większość kawałków okraszonych jest skreczami i cutami w refrenach i jest to wspaniała jazda przez prawdziwy rap, którego jest niestety coraz mniej.  
    Louis Logic ma przyjemny głos i bardzo fajne flow, takie nieco zadziorne, ale płynące w bardzo fajny sposób po bitach. Większość traków zajmuje bragga i tematyka muzyki, ale nie jest to wcale takie oczywiste, ponieważ Louis wplata w swoje rymy sporo przemyśleń i konmentarzy na przeróżne tematy, co czyni jego nawijkę mało przwidywalną - i dobrze. 'Plain and simple, ordinary Jack's same as nimble \ Plus you lack the sack if your main veins are thimble \ I hang my head over the pane of windows \ Throwing up like, L.A. gang signs or graf paint in scribbles \ Blowing up's a far stretch \ With Indy B-sides I'm hard pressed, for a free ride like car theft \ I'm a hard head; I gotta chill with Joe Camel \ And stick with the liks like a hick in old flannel \ The contradiction in terms, to y'all niggas spitting a verse? \ Is like me smiling while I flip you the bird'. Koleś ma wyobraźnię i potrafi jej uzywać - to spora zaleta u rappera. Gościnnie występują tu emce znani z różnych podziemnych wydawnictw. Oczywiście, Jedi Mind Tricks to klasa sama dla siebie i nie ma sensu tu wydawać z siebie peanów - bo to wiadome. Natomiast bardzo dobre wrażenie robią J-Treds, związany z Company Flow oraz Grand Agent - który swoją drogą wydał przecież całą płytę na bitach od Ostrego.
    Świetny album, choć zawiera tylko zbiór kawałków, z których Louis Logic mógł być dumny w 2000 roku, w czasie, kiedy ten album był jego debiutem zupełnym na scenie. ale płyta sprawiła, że usłyszało o nim więcej osób - i dobrze bo to świetny rapper.

OCENA: 5\6 


wtorek, 24 czerwca 2014

ENTERS THE COLOSSUS - MR. LIF

Definitive Jux 2000

1. Datablend
2. Cro-Magnon   feat. ILLIN' P
3. Pulse Cannon   feat. INSIGHT, T-RUCKUS
4. Enters The Colossus
5. Avengers   feat. AKROBATIK
6. Front On This
7. Arise

    Mr. Lif to legenda podziemnego rapu z Boston. Rzucił studia, aby zająć się karierą i długo nie było trzeba czekać - swoimi kawałkami zwrócił uwagę El-P, szefa Definitive Jux, niezależnej wytwórni, która dała Lifowi szansę - ten zaś wykorzystał ją w 100%. Jako debiut, wydał tę płytkę, dzięki której zyskał dozgonny szacunek i zagorzałych fanów.  
    Def Jux ma swoich sprawdzonych producentów i to im powierzona została produkcja krążka. Fakts One, z którym Lif stworzył później grupę The Perceptionisis (plus Akrobatik, naturalnie), dał bodaj najwięcej podkładów, ale są tu też traki samego Mr. Lif'a, jest jeden od Insight'a, a także maczali w produkcji palce DJ paWL (znany z Atoms Family i Hangar 18) oraz sam szef, El-P. Są to bity oparte o ciężkie werble i łupiące stopy, toczące się przez mózgownice. Na tychże perkusjach producenci umieścili dość oszczędne sample tudzież dźwięki, wygenerowane z komputera, aby dać nam surowe, podziemne brzmienie. Czasem, tak jak w podkładzie Insighta do 'Pulse cannon', masz wrażenie, że lądujesz na innej planecie, gdzie uszy otacza brzęczenie wygenerowane z mooga lub innych przyrządów do niszczenia nut. Bit do 'Arise' znają doskonale fani company Flow, gdyż był on użyty na instrumentalnym albumie grupy. To dość hardkorowa propozycja, ale bardzo dobrze bujająca. Oczywiście, te syntetyczne dźwięki mają się nijak do dzisiejszych vocoderów, tunesów i innych wynalazków. To podziemny rap w najczystszej postaci. I warto zwrócić również uwagę na sety djów... 
    Lif to rapper bitewny, ale również taki, który wypełnia treścią wszystkie wersy. Większość z tego, co rymuje, to bragga, ale bardzo często wprowadza on do rymów różne polityczne odnośniki, komentując poczynania amerykańskiego rządu: 'The government tries to be all magnificient \ But when I came to them, the sea split \ Since then my potenty is been kept secret for years \ We negotated over this \ Then immediately locked behind rolls and squares \They scared cause I'm mentally equipped \ So they can pick me with spears \ Forcing my life to revolve within political spheres \ Here's a narrow tip to your, you consider that \ A primitive attack \ But back then I was smarter than that'. Jego głos i flow płynie sprawnie, choć wydaje się lekko ignorować bit - kończy jednak zawsze tam, gdzie powinien. Na tej epce Lif pokazuje pełne spektrum swoich skillsów, których ciężko mu odmówić. Dla urozmaicenia, wraz z Lifem wystepuje toastujący Illin' P, a także Akrobatik, Insight i T-Ruckus, którzy współpracują stale nie tylko z Def Jux, ale i również z samym Lifem.
    To album, którym Mr. Lif wdarł się do umysłów fanów niezależnego rapu i siedzi tam do dziś. Każda kolejna płyta od Lifa staje się wydarzeniem. Oczywiście nie piszą o tym tabloidy, bo to inny poziom oczekiwania. Wiadomo, że Lif nie pójdzie w komercję i jego rap pozostanie zawsze true to the game.

OCENA: 5\6 


niedziela, 22 czerwca 2014

ETERNAL E - EAZY E

Ruthless 2003

1. Boyz-N-The-Hood (Remix)
2. 8 Ball (Remix)
3. Eazy-Duz-It
4. Eazy-er Said Than Dunn
5. No More ?'s
6. We Want Eazy
7. Nobody Move
8. Radio
9. Only If You Want It
10. Neighborhood Sniper
11. I'd Rather Fuck You
12. Automobile
13. Niggaz My Height Don't Fight
14. Eazy Street
15. Real Muthaphuckkin G's
16. Ole School Shit   feat. BG KNOCC OUT & DRESTA

    Śmierć Eazy E na AIDS wstrząsnęła całym światem muzycznym, nie tylko hip hopowym. Na łożu śmierci nastąpiło pojednanie z resztą NWA, z którą Eazy toczył beef. Naturalnym krokiem komercyjnym, było wydanie pośmiertnej składanki, na której zebrano najznaczniejsze hity Eazy'ego nie tylko z albumów solowych, ale także z czasów NWA. Dlatego mamy tu przekrój dość spory poprzez stare kawałki, solowe numery z płyt NWA oraz najnowsze single z ostatniego albumu Eazy'ego.
    Większość pierwszych kawałków Eazy'ego zrobili DJ Yella i Dr Dre i są to numery pochodzące z pierwszych albumów Eazy'ego i NWA. Dopiero ostatnie zrobili Bobcat, Naughty By Nature i Cold 187um z Above The Law. Z tego własnie powodu, przekrój stylistyczny jest dość spory. Przechodzimy od najstarszych, najbardziej oldskulowych i oszczędnych kawałków z końcówki lat 80, przez funkowe standardy, zalążki g-funku z płyty 'Efil4Zaggin' NWA, aż do ostatnich, świszczących i piszczących, typowych g-funków. Trafia się tu również nieco bardziej East Coastowe brzmienie w 'Only if you want it', które jest dość typowym produktem Kay Gee i chłopaków z Naughty By Nature. Dwa ostatnie kawałki to już ostry i wywołujące dreszcze klasyki gangsta rapu. Jednak pomiędzy tym mamy 'I'd rather fuck you' - będący przeróbką I'd rather be with you' Bootsy Collinsa oraz 'Automobile', równie funkowy, co zabawny. Podróż przez album to wycieczka przez historię jednej z legend rapu, ale także przez historię samego gatunku muzyki na przestrzeni około dekady.
    Eazy zawsze był nieco kontrowersyjnym rapperem. Głównie dlatego, że rzadko kiedy potrafił napisać sobie własny tekst, korzystając zazwyczaj z pomocy kolegów. O ile na NWA, czy pierwszych solówkach tego aż tak nie słychać, bo piszą dla niego Dre i DOC, to w 'Only if you want it' mamy doskonały dowód: Eazy rymuje zupełnie inaczej, niż zwykle, do tego używając flow... Treacha z NBN! I oto wiadomo, kto kawałek napisał, co? Tak, czy owak, jego wysoki głos i pełne pasji rymowanie stało się bardzo charakterystyczne, niezależnie od tego, kto pisał mu teksty. A były to zazwyczaj gangsterskie opowiastki, pełne seksu i przemocy - wszak to AIDS nie wzięło się mu znikąd. O swoim upodobaniu do dziewczynek i przygodnego seksu traktuje sporo numerów, zwłaszcza te śpiewane 'Automobile' i 'I'd rather fuck with you''. Mamy tu jednak nieco bragga, a także nieco przekornego spojrzenia na siebie z dystansem w 'Niggaz my height don't fight'. Oczywiście, często się zdarza, że w kawałkach towarzyszą Eazy'emu MC Ren, Dr Dre, czy Ice Cube, a także inni podopieczni wytwórni Eazyego, Ruthless Records.
    To pozycja obowiązkowa dla każdego fana rapu, nie da się ukryć. Jaki by Eazy nie był, stał się ikoną rapu i to nie tylko dlatego, że zmarł - on był nią już za życia. Ten składak przybliży jego twórczość każdemu, kto nie zna tego rappera. A to wstyd.

OCENA: 5-\6


piątek, 20 czerwca 2014

WHAT'S DA DEAL! - DAY 4 DAY G'S

Spotlight 1999

1. Intro
2. Stacking G's
3. So True    feat. BIG MELLO
4. Walk-Bye   feat. BIG POKEZ
5. What They Laugh Fa   feat. LIL MAIN
6. G's Up    feat. LIL KEKE
7. Letting Off Anger    feat. TRICKY D
8. Spotlight    feat. BIG MELLO, HAPPY, MR. SPOTLITE, TRICKY D
9. What's Da Deal
10. Pearl Homes Pimps   feat. 380-D, HAPPY, MR. SPOTLITE, TRICKY D
11. Cash    feat. BIG MELLO
12. Peep Da Seen    feat. TRICKY D
13. Day 4 Day G's    feat. BIG HAWK
14. Going Hard    feat. WILL-LEAN
15. Raw Deal   feat. BIG MELLO, CRIME BOSS, KYLE
16. Outro

    Day 4 Day G'z to duet z Nowego Orleanu - taki dość typowy, podziemny skład dla tego miasta. Lil E i Big Head wydali tylko ten jeden jedyny album i może nie tyle znikli z powierzchni ziemi, co nagrywają raczej zwrotki gościnnie, niż albumy razem. W sumie szkoda, bo to całkiem ciekawy materiał z Nowego Orleanu.  
    Patrząc na okładkę, można domyślać się, że to plastikowa tandeta - ale ja zawsze twierdzę, że nie można patrzeć tylko i wyłącznie na okładkę, bo pod nią może kryć się coś wyjątkowego. Nie chcę akurat twierdzić, że właśnie tutaj jest bomba, nie ma. Ale z drugiej strony Sean Henderson, który współpracuje z takimi ludźmi, jak 50 Cent, Chamillionaire, Juvenile oraz Mista Luv z kultowego na południu Stanów Woss Ness, zrobili bardzo porządny funkowy klimat, gdzie piszczały współgrają z ciężkim, gniotącym basem, sample mieszają się z żywymi instrumentami od muzyków sesyjnych, a ciężar stopy w perkusji równoważy spora ilość hajhetów. Jeśli kogoś nie odrzucają południowe, nowoorleańskie wajby, to będzie nawet bardziej niż zadowolony, bo muzyka naprawdę jest porządna. Czasem laidbackowa, czasem pełna agresji, czasem przebija z nut zagrożenie i strach. Jest zaiste fajnie.
    Lil E i Big Head, wbrew okładce, okazują się być naprawdę porządnymi rapperami. Mają tę południową swadę we flow, przyspieszenia i zwolnienia, zawołania na końcu wersów - wszystko to, dość typowe dla Nowego Orleanu, znajdziemy na albumie na całkiem przyzwoitym poziomie. Teksty zaś to również typówka, już niestety na nieco niższym pułapie. Cały czas chłopcy opowiadają dość brutalne historie, jakie dzieją się 'z dnia na dzień' na Pearl Homes w NO. Spora ilość gości, w tym tak znani w kręgach, jak Crime Boss i Lil Keke, zapewniają zróżnicowanie i różnorodność styli oraz głosów, natomiast teksty oscylują cały czas wokół kasy, gangsterowania i robienia szemranych interesów. Jednak nie znaczy to, że te kawałki są słabe - po prostu wpisane w konkretny przekaz. Osobiście bardzo lubię 'What they laugh fa' i 'Going hard', ale słabego numeru tu nie ma - co najwyżej średni.
    Całkiem jest to przyjemna płyta, której spokojnie można posłuchać w samochodzie albo w czasie odpoczynku. To taki trochę film kryminalny, tyle, że bez obrazu. Jednak ów brakujący obraz nadrabiają dość plastyczne opowieści rapperów, a klimat suspensu i zagrożenia jest częstym gościem. Dla lubiących południowe funki.

OCENA: 4\6


środa, 18 czerwca 2014

BIRTH OF AN MC - MR. 44

Hustle Nations Ent. 2008

1. My First Love
2. The Birth Of An MC
3. Lyrical Alphabets 2
4. It's My Time
5. Midwest G's    feat. NICOTINE
6. The Illest MC 
7. Letter To The Lord feat. TIANA MARIE
8. 44 Bars
9. Ask About Me
10. Ten Rap Commandments
11. My Home
12. Chemistry   feat. CHA-CHA

    Pewnie nikt kolesia nie kojarzy. Niedobrze, bo w środkowych Stanach Mr. 44 określany jest jako cudowne dziecko mikrofonu, dwa lata temu otrzymał nagrodę Ohio Hip Hop Award dla tekściarza roku, a Underground Music Awards przyznała mu nagrodę za najlepszą piosenkę. A nie są to jego jedyne nagrody. Chłopak z Cleveland jest w grze już z 15 lat i wydaje albumy tylko podziemnie - wszystko z miłości dla hip hopu.
    Jak to często bywa ze świetnymi tekściarzami z podziemia, z muzyką dla nich jest bardzo różnie. I tak jest właśnie tutaj. Producenci o ksywkach, które nic nikomu nie mówią (Deep, Phatty Banks), zrobili mocny misz-maz stylowy. Zresztą, pewnie 44 dobrał takie bity, jakie mógł wyciągnąć od osób współpracujących z Hustle Nations. Trochę zachodniego funku, trochę mocniejszych bitów rodem niczym z New York lub New Jersey, trochę nijakich bitów pseudoartystycznych. Kiedy bitmejkerzy nie starają się wypaść ultra ambitnie i robią zwykłe traki, oparte na samplach, z ewentualnymi dogrywkami instrumentalnymi - brzmi to całkiem, całkiem, jak w 'Ten Rap Commandments', czy 'Lyrical Alphabets 2'. Ogólnie - muzycznie jest średnio.
    Na szczęście to płyta od Mr. 44, który jest naprawdę niezłym emce. Sam o sobie mówi, że ma 'east coast swag, flow from the east, down south character, damn I'm so street'. I ciężko o lepszą charakterystykę. Słychać u niego wpływy każdego z wybrzeży, potrafi pojechać równo z bitem, potrafi jednak również przyspieszyć i wejść w swoisty zaśpiew rodem z Cleveland. Przy tym potrafi opowiadać w sumie na każdy temat: od osobistej prośby \ żalu do Boga, przez sytuację na ulicach miasta, do zwykłego, acz kąśliwego bragga. Poza Nicotine, w gościnie występują tylko wokalistki - zresztą album to niecałe 40 minut, więc czas wystarczający dla uzdolnionego rappera, aby wypełnić wszystkie wersy sobą...
    Jak wspomniałem, album jest dość krótki i choć Mr. 44 jest niezły, to całość, wraz z przeciętną muzyką, robi mało oszałamiające wrażenie. Płyta do sprawdzenia skillsów Mr.44, ale tylko tyle. Nie jest to bardzo słaba pozycja, ale przecież jest tyle lepszych albumów, nie tylko w '08, ale ogólnie.

OCENA: 3+\6 


poniedziałek, 16 czerwca 2014

ORIGINAL POISONOUS - GENERAL T.K.

Too Tough 1994

1. Maximum Speed
2. Wickeder Way
3. Have Fi Get Her   feat. JACK RADICS
4. Times a Change
5. Find What's Good
6. Herb Man
7. Get Wicked
8. Beg No Friend
9. Rip & Run Off
10. Better Come Soon
11. Man Stop Smile
12. Rise & Fall
13. Have Fe Get Her (Reggae Mix)

    Jakoś tak sobie pomyślałem, że dawno nic nie dałem z Jamajki, a to przecież kraj, skąd wzięło się mnóstwo gwiazd muzyki hip hop i ragga. General TK może nie jest jedną z tych jasnych gwiazd, ale istnieje na scenie od wielu lat i współpracował z najlepszymi na wyspie.
    Wynikiem takiej współpracy jest właśnie ten album - drugi długogrający w jego dorobku. Bo przecież, jeśli w produkcji albumu maczają palce słynni Jack Radics, Dennis Brown, czy Snagga Puss, nie może być to porażka. Do tego za plecami stoi cała rzesza muzyków studyjnych, z których każdy brał udział w nagraniu dziesiątek albumów reggae. Cóż trzeba więcej? Muzyka na albumie to kwintesencja raggamuffin, na kołyszących bitach grają trąbki, plimkają pianina, śpiewają flety... Wszystko ma na celu przenieść nas pod palmy Jamajki, chociaż niekoniecznie na samą plażę, bo zbyt wiele tu brudu przedmieści Kingston. Czasem rytmy ragga przenikają się z innymi brzmieniami karaibskimi i nie ma opcji do nudy. Owszem, nie wszystkie traki są bardzo dobre, ale i tych z górnej półki tu nie brak - sprawdźcie 'Maximum Speed', 'Rip and run off', czy też 'Herb Man'.
    General to bardzo przyjemny toaster, umie przyspieszyć, ale również zanucić melodyjnie.  Wszystko jest ok i kołysząco, dopóki nie wsłuchamy się w teksty. Ja wiem, że nawet znającym angielski ciężko jest się przebić przez specyficzny jamajski slang, ale przecież sporo można wyłapać. General opowiada przede wszystkim o cierpieniach i bolączkach, jakie trawią jamajskie społeczeństwo. O sposobach na uśmierzanie tego bólu również. Z rzadka znajdziemy coś o kobietach, a jeśli już, to też nie zawsze w pochlebnym tonie. Ale przecież takie jest raggamuffin: mizogonistyczne, brutalne, ujarane i antysystemowe. I General T.K. jest godnym przedstawicielem nurtu.
    Calkiem fajny album, ci, którzy lubią raggamuffin będą bardzo zadowoleni, ci, którym nie przeszkadza jamajskie toastowanie i lubią hardkorowe brzmienia - powinno wejść bez większych kłopotów. Ja osobiście płyty słucham co jakiś czas, bo jest warta, zwłaszcza dla kilku kawałków, wymienionych z tytułu wcześniej - ale oczywiście nie tylko.

OCENA: 4\6


sobota, 14 czerwca 2014

J.O.S.E (JEALOUS ONES STILL ENVY) - FAT JOE


Terror Squad 2001

1. Intro
2. J.O.S.E.   feat. KID RA-YE
3. King Of N.Y.  feat. BUJU BANTON
4. Opposites Attract (What They Like)   feat. REMY MARTIN
5. Definition Of A Don    feat. REMY MARTIN
6. My Lifestyle
7. We Thuggin'    feat. R.KELLY
8. Fight Club    feat. M.O.P., PETEY PABLO
9. What's Luv?   feat. ASHANTI, JA RULE
10. He's Not Real (Intro)
11. He's Not Real   feat. PROSPECT, REMY MARTIN
12. The Fuck Up (Interlude)
13. Get The Hell On With That   feat. ARMAGEDDON, LUDACRIS
14. It's O.K.
15. Murder Rap   feat. ARMAGEDDON
16. The Wild Life   feat. PROSPECT, XZIBIT
17. Still Real
18. We Thuggin' (Remix)   feat. BUSTA RHYMES, NOREAGA, R.KELLY, REMY MARTIN

    Czas zatoczył koło i z 'Jealous Ones Envy' zrobił się 'J.O.S.E.', czwarty album Grubego Jaśka. Był to chyba najchłodniej przyjęty jego album, jak do tej pory, krytykowano go za wtórność i brak postępów. Jednak z drugiej strony single trafiły, o ile nie na szczyty, to i tak do Top 10 na listach przebojów, a sama płyta zawędrowała dość wysoko. W czym zatem problem z 'J.O.S.E.'?
    Problem w muzyce zapewne nie leży. Jeśli zatrudnia się takich producentów, jak Psycho Les, Cool & Dre, Irv Gotti, The Alchemist, Buckwild, R.Kelly & Ron G, Chinky, Bink!, Sean Cane, Reef, Richard Frierson i DJ Nasty & LVM, nie można (czy też nie powinno się) liczyć na lipę. To nowoczesne, nowojorskie podkłady, które miały przysporzyć więcej fejmu Joe Cartagena. No i jeśli się dobrze przyjrzymy, tak było, bo przecież liczba hitów z tego albumu spokojnie przewyższa zebraną liczbę przebojów z płyt poprzednich. Ileż z tych numerów było klubowymi bangerami? 'We thuggin', 'Fight club', 'What's luv'... W zasadzie ciężko temu albumowi coś zarzucić, może tylko tyle, że za bardzo goni za brzmieniem łatwo przyswajalnym przez radio i szerokie masy - o ile oczywiście jest to wadą. Tym bardziej, że są to jednak na wskroś hip hopowe brzmienia z samplami z Tiny Turner, Isaac Hayes, Margie Joseph, czy Eddie Kendricks'a. A wspomniane hity tylko nakręcają energię albumu.
    Fat Joe jest na tyle charakterystycznym rapperem, ze w zasadzie nie trzeba go bliżej przedstawiać. Stara się stylizować na gangstera z wyższych sfer, wbijającego do klubu z wianuszkiem gorących cipek i wożącego się najlepszymi wozami. Mamy tu więc bragga przeplatane historiami z sąsiedztwa, z czasów, kiedy Fat Joe nosił jeszcze przydomek Da Gangsta. Może przeszkadzać jego maniera wielkiego Don Cartagena, który odrywa się od ulicy i lewituje w drogim futrze kilka stóp nad ziemią, bo przecież nie takiego Fat Joe znamy z poprzednich albumów... Jasne, Joe nieco pojechał, tracąc nieco wiarygodność. Ale za to mamy tu plejadę zacnych, multiplatynowych gości. Jest R. Kelly w genialnym imprezowym We thuggin, jest Ja Rule i Ashanti z przebojowym 'What's luv?', mamy M.O.P. i Petey Pablo w hardkorowym, koszącym prz samej ziemi 'Fight club, ale jest tu także sporo innych osób - przede wszystkim Remy Ma, pierwsza dama Terror Squad, ale również Xzibit, Ludacris, Nore, czy Busta Rhymes.
    W sumie ciężko ponarzekać na ten album, bo doskonale wchodzi w głowę i siedzi ile się da. Kilka hitów, które można słuchać na okrągło, parę niezłych traków, reszta znośna - dostajemy więc nowoczesny, a zarazem z zacięciem klasycznym, album od weterana NY. Joe Crack wcale tak źle nie wypadł na tym materiale, nawet jeśli trochę przyświrował. Lubię tu wracać, jest ok.

OCENA: 4\6


czwartek, 12 czerwca 2014

6 O'CLOCK STRAIGHT - TRUTH ENOLA

Solid 2004

1. Intro
2. Take You a Place
3. All Alone
4. Lighters Up    feat. DRAGON
5. Ain't Changed
6. No Way No How
7. How It's Gonna Be    feat. PHIFE DAWG
8. I'm Sorry
9. Skit
10. I Need to Know
11. Throw It Down
12. Crazy
13. Skit
14. Exactly
15. Honey Love
16. Here I Am
17. Know My Name
18. What Do I Do?
19. Voicetress    feat. DE LA SOUL
20. Everything Gonna Be Alright

    Truth Enola zaczynał jako nikomu nieznany gość na jednej z płyt De La Soul. Potem pokazał się na różnych singlach, zaczęły o nim pisać gazety muzyczne i portale - szum zrobił się spory. Jego debiut narobił sporego hałasu wśród fanów, jednak media, po całym zachwyceniu się Truth Enolą, jakby ten album przespały.  
    Większość muzyki na tym albumie pochodzi od grupy The Are, która stworzyła klimat pełen soulu i jazzowych wajbów. I choć De La Soul zrobili tu tylko jeden podkład do 'Exactly', to właśnie do ich płyt nawiązuje najbardziej brzmienie krążka. Jednak nie brakuje tu innych bitmejkerów, którzy uzupełniają wajby o swoje wariacje na temat brzmienia De La That Is. Nieco inne, mroczniejsze podkłady daje Celph Titled (genialne 'Lighters up'!), ale za to Mr. Walt z Da Beatminerz rozwalił system trąbami w 'How it's gonna be'. Poza nimi swoje traki oddali również DJ Spinna & Joc Max, Mr Naso & T The Beat Specialist, Ge-Ology, Joe Blast, Kut Masta Kurt, Fusion Unlimited. To taki rodzaj muzyki, za którym pójdą nie tylko fani De La Soul, ale każda osoba lubiąca nowojorski rap ze Złotej Ery. 
    Enola ma fantastyczny głos i świetne flow - nic dziwnego, że zachwycił swoją osobą członków De La Soul, którzy umożliwili mu start. Do mistrzowskiej techniki dołożyć trzeba naprawdę dobre teksty, w których Enola nie ucieka od żadnego tematu: od bragga, przez sprawy damsko-męskie, aż po sprawy społeczne i polityczne. Zastanawia się na losem Czarnych w Stanach, zapala płomień za tych, którzy odeszli w walce... Jako rapper jest na pewno wszechstronny i nie stroni od trudnych tematów: 'Ayo it kills me to see good niggas lose freedom \ Lose a life so young and they ain't really do nothing \ Snakes in the grass, snitches in the streets \ Flowers on the wall, jealousy \ It's like a motherfucker played like man made AIDS \ People kill and get paid, many piss on the grave \ Smile in your face, screaming "ride or die" \ Nigga changing they face \ Why they lied on my nigga?'. Na mikrofonie nie znajdziemy zbyt wielu gości. Są to przede wszystkim protektorzy Enoli: De La Soul, ale również Phife Dawg z ATCQ i mniej znany Dragon, który wcale nie ustępuje nikomu na albumie. Mamy tu więc spory ładunek emocjonalny, podany w bardzo dobrym stylu.
    Ta płyta ma w sumie same zalety. świetne, kołyszące, nowojorskie bity, doskonały emce z równie fantastycznymi gośćmi - nie da się oczekiwać od albumu czegoś więcej. W roczniku '04 nie ma zbyt wielu lepszych albumów, jest to, wprawdzie niedoceniony, jednak nadal świetny materiał od Truth Enola, który powinien znać każdy fan dobrego rapu. Polecam bardzo mocno!

OCENA: 5+\6


wtorek, 10 czerwca 2014

DA GHETTO PSYCHIC - RATED R

2-4-1 2003

1. Da Ghetto Psychic (Introlude)
2. How Ya Like Dem Apples    feat. LOCK COOL JOCK, SUPA BIG DAWG
3. U Gon Fuck….U Gon Suck (Da Rulez)
4. Keepin It Real [Skit]
5. Handle It    feat. JCREEK, SHIME
6. Gotta Girl
7. In Here Ta Nite
8. The babytrator (skit)
9. Represent   feat. DA DIAMOND, EVENIN RIDAHZ, KESHEM E SADIQ, VOCAB, SUPA BIG DAWG
10. Shoulda Did   feat. SUPA BIG DAWG
11. Real Haters Gon Hate [Skit]
12. Hate Me   feat. JCREEK
13. Ride    feat. LIL JON
14. My Check   feat. JAZZE PHA
15. Do You    feat. KHRISTYLE
16. Good Pussy
17. Insecure Hater [Skit]
18. Shake That (Make ‘Em Mad)
19. Tha Lick [Skit]
20. Gangsta     feat. NIFE, SHIME, VOCAB
21. One Thang I Know (Two Thangs fa Sho)  feat. SUPA BIG DAWG
22. In Here Ta Nite   Remix   feat. TOO $HORT, JCREEK

    Dekadę temu Rated R wdarł się na południowe listy przebojów hitem In Here Ta Night, który rozgrzał parkiety od Florydy po Texas. Za przebojowym singlem poleciał album, który otrzymał dość różne recenzje: od rewelacyjnych, po głosy, że to nuda. Najwięcej jednak było... milczenia na temat albumu. Ulice nie zwróciły uwagi, w klubach jest szybka rotacja i wkrótce album znalazł się na wyprzedażach za grosze. Czy słusznie? 
    Przecież wytwórnia dała Rated R najgorętszych producentów, jakich miała: Jazze Pha i Lil Jona! Do tego doszli mało znani, lokalni producenci Da Khemist, Ke'shem E. Sadiq, Donn Juan i Phyngahz, no i oczywiście sam Rated, który jest również producentem i djem. Razem bitmejkerzy wykonali płytę bardzo nowoczesną, typową dla Florydy ubiegłej dekady. Dobre tempo, nieco sampli, melodyjki z komputera - to wszystko składa nam się na muzę, owszem, zmuszającą nóżki do podskakiwania, ale z drugiej strony nie ma tu nic wielkiego - kolejna, niczym się nie wyróżniająca produkcja z Sunshine State. No dobra, czasem gra nawet żywy flet, nie wspominając o basie, czy innych gitarach, ale ciężko znaleźć tu hity, których się będzie chciało słuchać w nieskończoność. Oczywiście, każdy łatwo rozpozna bity od Jazze Pha, bo jego traki zazwyczaj zdobywają wysokie miejsca na listach - z tym, że są dość podobne do siebie. Jest skocznie, cykająco, standardowo.
    Rated obdarzony jest fajnym, lekko zachrypniętym głosem i flow, które nieźle hula po bitach. Słucha się go przyjemnie, dopóki nie zaczniesz wgłębiać się w pierdoły, które opowiada. Nie dość, że rymy bywają już nie proste, ale wręcz oczywiste, to większość z nich mówi wyłącznie o dymaniu, ssaniu i tym podobnych uciechach. Oczywiście mogłoby to być nawet zabawne, ale prawie 80 minut na prawie ten sam temat, ze słowem 'fucking' odmienionym przez znaczenia i na wszelkie możliwe sposoby - to trochę nudne. Jest tu kilka kawałków reprezentujących gangsta hood, ale to margines. Jest tu kilku gości, głównie Evenin Ridahz, czyli Nife i Shime, a także Supa Big Dawg oraz Vocab. Nie wnoszą oni wiele - przede wszystkim urozmaicenie, bo są to zwyczajni, trzecioligowi rapperzy z Florydy.
    Mimo popularności jednej piosenki lokalnie, mimo udziału Jazze Pha i Lil Jona, płyta nie osiągnęła wiele. I wcale się nie dziwię, bo takich albumów jest na pęczki. Przeciętne podkłady, nawet niezłe, ale w większości wtórne, no i rapper, choć mający skillsy i fajny głos, to nie przekazujący nic, poza przechwałkami na temat swojej zajebistości w łóżku i w dzielnicy. Dlatego nic dziwnego, że sława Rated R nie wyszła wiele poza Tampa Bay.

OCENA: 3\6 


niedziela, 8 czerwca 2014

MACK DADDY - SIR MIX-A-LOT

American 1992

1. One Time's Got No Case
2. Mack Daddy
3. Baby Got Back
4. Swap Meet Louie
5. Seattle Ain't Bullshittin'
6. Lockjaw
7. The Boss Is Back
8. Testarossa
9. A Rapper's Reputation
10. Sprung On The Cat
11. The Jack Back
12. I'm Your New God
13. No Holds Barred

    Sir Mix-A-Lot to legenda Seattle, ikona wręcz muzyki rozrywkowej, głównie dzięki hitowi wszechczasów, 'Baby got back', który zna każdy w Stanach, a wykorzystywali go nawet twórcy Shreka w swoim filmie. To jego trzeci album, właśnie ze wspomnianym singlem, który osiągnął podwójną platynę i który zapewnił Sir'owi miejsce w Hall Of Fame - nie tylko rapu, ale muzyki w ogóle.
    Mix jest na tyle zdolny, że sam produkuje wszystkie kawałki, choć przy pomocy muzyków, którzy dogrywają mu różne linie melodyczne. Jego muzyka to swoista mieszanka funku, elektro i bass music. Oczywiście, jet to Złota Era, zatem niezbędne są tutaj sample z klasyki: Stevie Wonder, James Brown, Prince, czy Bobby Byrd. Ale zasadniczo cały, powtarzam CAŁY album wyszedł spod ręki Mixa - a to jest rzadka rzecz, nie tylko w Złotej Erze, kiedy każdy szanujący się rapper miał swojego producenta \ dja, ale nawet i dziś. Owszem, z rapperem współpracuje DJ Punish, który tnie cuty w kilku trakach, ale generalnie nie ma tu nikogo innego. Nie da się odmówić Mix-A-Lotowi talentu. 
    Mix-A-Lota da się rozpoznać nawet w wielkim tłumie rapperów. Ma charakterystyczny głos i flow, które posiekane jest wręcz na wyrazy i każde słowo jest wyraźnie akcentowane, a końcówki wersów często jeszcze dociśnięte dodatkowo. Ulubionym tematem Sir'a są panny i drogie samochody, ewentualnie futra i biżuteria, oraz godne reprezentowanie siebie i Seattle. To zupełnie inna płyta, niż te z okresu, w którym wyszła. Zamiast narzekać na ciężkie życie w getcie albo zajmować się politycznymi i społecznymi problemami, Mix-A-Lot po prostu wsiada w futrze do swojego Ferrari Testarossa wraz z dupiastą laską i jadą się bawić. Jasne, czasem przemyci jakieś spostrzeżenia (jak np. w The Boss is Back) na temat rzeczywistości, ale to nie jest priorytet. Poza tym, tak jak w muzyce, daje sobie na mikrofonie radę zupełnie sam, nie zapraszając żadnych gości, bo niewielu potrafi wejść w ten klimat tak, jak on. 
    Chcesz, czy nie, ta płyta to klasyk rapu. Może nieco straciła na świeżości, ale nadal jest to nie tylko album doczepiony do 'Baby Got Back', ale w całości dobry materiał, który już dawno przeszedł do złotej setki płyt w historii rapu. Nie ważne, że od 10 lat nie ma nowego albumu, który Mix zapowiada konsekwentnie. Facet ma tyle klasyków na koncie, że i tak jest legendą. 

OCENA: 4+\6


piątek, 6 czerwca 2014

THE C THEORY - RON C

Profile 1994

1. Ain't No Secret
2. Mobbin'
3. I Don't Really Wanna
4. Bring Ya Body Here
5. Get It While You Can
6. Call U At Home
7. Gettin' Perved
8. Freak (Big Baby)
9. Green Ones
10. Chillin' In D
11. Snitches
12. Problems On My Mind   feat. BYRON B
13. Bamma
14. Mobbin' (Radio Version)

    Po rozpadzie (kilkukrotnym) wręcz kultowego, zwłaszcza w Dallas, zespołu Nemesis, Ron C poszedł własną drogą, zaczynając wydawać albumy solowe. Zresztą, on nigdy nie był którymś z ważnych członków - ot, przewinął się przez zespół. 'The C Theory' jest jego trzecią płytą, może i najbardziej znaną z tych około dziesięciu, które wydał.
    Produkcją płyty zajęli się specjaliści od g-funku, czy to z Bay Area, czy z południa. Większość wyprodukował Michael Grayson, który znany jest również z płyt Ganksta C, ale także Tyrone Samples wraz z samym Ronem, którzy współpracują od czasów Nemesis, no i może przede wszystkim wręcz legendarny Johnny Z. Od takich bitmejkerów można się spodziewać tylko czysto funkowej muzy, z żywymi basami, partiami klawiszy i z wykorzystaniem muzyków sesyjnych. Znajdziemy tu trochę znanych motywów, zagranych na nowo, parę sampli, ale ogólnie wszystko jest w miarę oryginalne i fajnie buja. Dużo kiwających wajbów, g-funkowe piszczały, brzęczący bas - wszystko gra i buczy.
    Ron ma nieco wysoki głos, którym jednak sprawnie operuje na bicie. Nie ma on kłopotu, aby wejść w bit, jednak nie oszukujmy się, treści wiele nie niesie. To typowe gangsterskie opowiastki pełne strzelanin, chętnych panienek i jaraniu. Standard, choć przyznać by wypadało, że nie są to takie byle jakie historyjki, raczej Ron wprowadza nas trochę w klimat filmu sensacyjnego, gdzie świstają wprawdzie kule, ale jest też czas na romans (dość ostentacyjny, ale zawsze), czy na uspokojenie zszarganych nerwów - jednak to rzadziej ('Chillin in Dallas'). Słychać wyraźnie, które z tekstów są fikcją, bo Ron pozwala sobie czasem na wplątanie w wątek nawet samego prezydenta i jego ochrony - ale, jak mówię, Ron bardzo uczciwie rozgranicza fantazję od rzeczywistości. Co ciekawe i dość rzadkie, na albumie praktycznie nie ma gości - poza wokalistkami w refrenach i nie wymienionym w kredytach Byronem. 
    To całkiem typowa płyta z czasów g-funku, dość przyjemna, choć zacząłem doceniać ją po latach, bo na początku zupełnie mi nie leżała. Natomiast dziś okazuje się, że dojrzała. A może to ja dorosłem? Nie wiem, ale płyta jest ok, na pewno spodoba się fanom g-funku.

OCENA: 3+\6 


środa, 4 czerwca 2014

TOO LEGIT TO QUIT - HAMMER

EMI 1991

1. This Is The Way We Roll
2. Brothers Hang On
3. Too Legit Too Quit
4. Living In A World Like This
5. Tell Me (Why Can't We Live Together)
6. Releasing Some Pressure
7. Find Yourself A Friend
8. Count It Off
9. Good To Go
10. Lovehold
11. Street Soldiers
12. Do Not Pass Me By
13. Gaining Momentum

    MC Hammer, gwiazda rapu z początku lat '90, stwierdził, że nie będzie używał skrótu Master of Ceremony, bo zbyt wielu wacków go używa, a on przecież jest Młotem nad Młoty i potrafi pierdolnąć. Tytuł MC mu nie jest potrzebny. Na swoim drugim (trzecim w zasadzie) albumie, 'Please Hammer Don't Hurt'em', Hammer zarobił krocie. Mógł do końca życia nic nie robić. Ale zrobił - zaszył się w studio po zakończeniu trasy koncertowej (tragicznej, bądź co bądź, bo podczas jednego z koncertów zastrzelono managera Boyz II Men) i nagrał kolejny album. Jednak przesadził. Płyta okazała się porażką.
    Po wyjściu ze studia z gotowym materiałem, Hammer oznajmił, że to koniec z samplami i kopiowaniem czegokolwiek. Wszystko na płycie jest własnoręcznie zaaranżowane i zagrane i dlatego on, Hammer, to prawdziwy artysta, a nie pierwszy lepszy raperzyna. Jaki to dało efekt? Dzięki współpracy z funkowym producentem, Feltonem Pilate, uzyskano brzmienie, leżące gdzieś pomiędzy r&b, popem i... gospel. Mamy więc tu bardzo zróżnicowaną muzykę, pozbawioną zupełnie sampli, graną na żywych instrumentach. Są taneczne bomby, jak 'This is the way we roll', czy 'Releasing some preassure', ale są również bardzo wolne traki, takie mocno melancholijne i natchnione, np. 'Good to go', 'Tell me', czy 'Street soldiers'. Nie da się ukryć, że Hammer chciał zrobić płytę ambitną - owszem, udało mu się, ale czy jest to zarazem muzyka atrakcyjna? Niekoniecznie pomógł milionowy teledysk do tytułowego numeru z Jamesem Brownem, Magic Johnsonem i dziesiątką gwiazd w rolach głównych. Ta płyta okazała się początkiem końca Hammera - przesadził z ambicjami. No dobra, fajnie grają funkujące gitarki, wokalistki w chórkach dają z siebie wszystko, brzdąkają basy, ale taki album jest dla nikogo: ani nie trafia do tych fanów 'prawdziwego rapu', ani do fanów popu, bo jednak jest to muza zbyt hip hopowa. I choć wiele osób kupiło tę płytę, to tylko z powodu albumu poprzedniego.    
    Hammer, czy z przedrostkiem MC, czy bez, i tak jest lepszym tancerzem, niż rapperem. Ma charakterystyczny głos, łatwo rozpoznawalne 'rrrrr' w niektórrrrych wyrrrrazach - zupełnie nie anglojęzyczne i flow, które ujdzie w tłoku. Natomiast, jak to mówią, Hammer postawił tu przede wszystkim na przekaz. Skoro, jak twierdzi tytuł, jest 'Zbyt Uznany, Żeby Odejść', ma również prawo mówić na takie tematy, jakie ma ochotę. I w sumie poza dwoma kawałkami, wychwalającymi swoje dokonania, reszta przepełniona jest moralizatorstwem, nadzieją na lepsze jutro i bólem ulicy. Brzmi to patetycznie, ale... takie właśnie jest.To album z pozytywnym przesłaniem, o tym, że trzeba pracować nad sobą i nigdy się nie poddawać, ale również o tym, jak ciężkie jest życie w getcie i jak ważna jest miłość... Nie można uznać Hammera za wybitnego tekściarza - jest on, jak sam zresztą mówił, tylko 'entertainerem', czyli człowiekiem świata rozrywki, celebrytą, jak to się dziś mówi. Dlatego liryka jest dość prosta, bez gier słownych, ani skomplikowanych przenośni. Takie teksty dla mas, traktujące o ważnych rzeczch.
    Z jednej strony nie da się nie docenić Hammera, kiedy patrzy się na jego dokonania: miliony egzemplarzy sprzedane, wiele hitów na koncie, na albumach znajduje się również parę naprawdę dobrych kawałków. Jednak Hammer w czasach swojej świetności był mocno dissowany za swój pop rap, ja jednak zawsze uważałem, że jest ok - nie zasługuje na tak wielki rozgłos, ale jest wielu rapperów znacznie gorszych. 'Too Legit To Quit' jest albumem dość przeciętnym, z lepszymi momentami ('This is the way we roll', 'Too legit to quit'), ale i kilkoma gorszymi. Ogólnie, lubię sobie czasem przypomnieć tę płytę - głównie z sentymentu, bo nie dość, że nie jest przebojem, to nawet pośród albumów Hammera znajdę co najmniej trzy lepsze... Aha, warto obejrzeć sobie pełną wersję teledysku do 'Too legit to quit'...

OCENA: 3+\6

poniedziałek, 2 czerwca 2014

ROUND 2: YA LOOKIN AT EM - ICONZ

Koch 2003

1. We Thuggin'   feat. TRICK DADDY
2. Crooked Lettaz
3. I know
4. Ya Lookin' at 'Em   feat. RICK ROCK
5. The Three Breaded Sandwich (Skit)
6. What You Mad Fo?    feat. DEUCE POPPI
7. You a Trick (remix)
8. Ride Out
9. Freak   feat. RATAGAN
10. Up in Here   feat. DJ KOOL
11. Hold On    feat. RATAGAN, BADASE
12. 22 Inches / But I Love Her (Skit)
13. Get Yo Shit Right   feat. GORILLA TEK
14. Cross Yo Nutz
15. Real Motha-Fuckaz   feat. OLU & BADASE
16. Rockin' It   feat. DJ UNCLE AL
17. Pass Da Weed  feat. JAHMORROW

    Iconz to ekipa z Florydy, która wypłynęła nieco na fejmie Trick Daddy. Siedmiu kolesi: Luc Duc, Scruface, Tony Manshino, P. M., Chapta, Stage McCloud, Bull Dog oraz panna Supastarr wydało w 2003 roku swój drugi album, przez fanów niby hardkorowego brzmienia z Florydy przyjętego doskonale, jednak poza Miami i okolicą, niewiele osób zauważyło ich wydawnictwa.
    O producentach zapewne nikt normalny nie słyszał nic wielkiego. Ok, Gorilla Tek związany jest niejako z Ludacris'em i jego Disturbin Tha Peace - to w końcu on odpowiedzialny jest za większość pierwszego albumu Iconz - na drugim miał już mniej do powiedzenia. Poza nim, mamy tu bity od takich ludzi, jak Danny Francis, Trak 53, Eddie Warbux i Moezart. To taki przebojowy rap z południa, oczywiście nie tak wsiowy i funkowy, jak z okolic Atlanty, ale za to energetyczny i syntetyczny, będący w pewnym stopniu pochodną stylu Miami Bass. Producenci nie stronią tu bynajmniej od sampli, ale dogrywają do nich swoje wtręty i melodyjki. Czasem brzmi to zwyczajnie płasko i nijako, czasem jednak daje pewne efekty i parę podkładów spełnia swoją rolę - nakręca imprezę. Trochę ragga dodaje czasem pikanterii, ale generalnie, cała muza jest dość nijaka, choć na mało zobowiązującej imprezie mogłaby się sprawdzić.
    Ośmioro emce, którzy prezentują często całkiem fajne style, dają sobie radę lepiej niż producenci. Przynajmniej każdego można rozpoznać i odróżnić. Nie znaczy to jednak wcale, że od razu poprawia się percepcja podczas słuchania. Czasami powracam do materiału, aby przypomnieć sobie raggamuffinowe 'Freak', nieco oldskulowe 'Up in here', czy odę do hejterów 'Cross yo nutz'. I tak najbardziej znany z grupy jest Luc Duc, bo wydaje przecież solówki, jednak nadal nie ma tu szału. Teksty oscylują wokół zabawy, imprez oraz bragga, jednak rapperzy nie są aż tak przekonujący, aby uwierzyć im w 100%. Scruface i Chapta mają bardzo 'południową' stylistykę, Stage McCloud pojawia się może w dwóch trakach, zaś PM i SupaStarr niewiele więcej. Wszystko zatem oparte jest głównie o Chapta, Luc Duc i Scruface'a, ze sporadycznymi wejściami reszty. Cudów nie robią również goście: o ile występy Ratagana, DJ Kool'a można uznać za bardzo udane, to reszta zwyczajnie ginie w tłumie. Może warto wspomnieć o bodaj ostatnim występie legendarnego na Florydzie DJ Uncle Al'a, zanim został zastrzelony w 2001 roku. Człowiek, który opowiadał się za porzuceniem przemocy... 
    Nie ma jak sobie dobrać nazwę adekwatną do stylu... Ikony niestety nie są zupełnie ikonami rapu, może jedynie ikonami nijakości. Dla 3-4 fajnych kawałków to za mało, żeby zostać ikoną. Tak, te kilka niezłych traków się tu znajdzie, ale niewiele poza tym. Zresztą, na rynku jest zalew podobnych płyt, które 'nadają się do przesłuchania' i niewiele poza tym. Tak, czasem wracam do tego albumu. Ale tylko czasem.

OCENA: 3\6