RAP AROUND THE WORLD

Ta strona poświęcona jest rapowi z całego świata. W hip hopie siedzę ponad 25 lat, zbieram płyty i nie ściągam ich z netu - chyba, że są to nielegale. Moja kolekcja płyt sięga ponad 15.000 sztuk - muszę chyba kupić większe mieszkanie, aby jeden pokój przeznaczyć TYLKO na płyty CD :) Nie spodziewaj się linków z downloadem - na pewno gdzieś sobie daną płytę znajdziesz - nie tu. I nie spodziewaj się też wielu nowości - ostatnio hip hop śmierdzi. Spodziewaj się za to recenzji rapu z ponad 100 krajów, albumów takich bardziej znanych i takich, o których słyszysz po raz pierwszy - może po taką płytę sięgniesz? Zapraszam na podróż po świecie hip hopu.
## Na dole dodałem flagi, żeby łatwiej było znaleźć coś z odpowiedniego kraju :)

środa, 17 września 2014

DEMO CD - DIABOLIC

nielegal 2003

1. Baby mama drama
2. Gods gift    feat. LOU CIPHER
3. Run ya pockets
4. Epiphany feat. FALLEN ANGELS
5. Disgust    feat. COAL, TABU
6. Sit down  feat. COAL, TABU

    Wprawdzie grupa Triple Optics składa się z Diabolic'a, Coal'a i Taboo, jednak to właśnie Diabolic postanowił wypuścić swoją solową demówkę wświat. W podziemiu koleś znany jest jako rapper bitewny, uczestniczący w wielu walkach. Jego demówka chyba nie miała w ogóle fizycznego wydania - po sieci plącze się kilka linków.
    Dwadzieścia parę minut demówki to obcowanie z typowym, klasycznym, nowojorskim brzmieniem. Takim z początku XXI wieku, ale jednak tak oczywistym. To klimat dla tych, co lubią brzmienie Jedi Mind Tricks, czy Snowgoons. Surowa atmosfera, sample z rzeczy, z których rzadko komu przychodzi na myśl korzystać. Dlatego mamy tu pełen przekrój dźwięków, od pojedynczych dźwięków poszczególnych instrumentów, do całych kakofonii. Wprawdzie podejrzanie często cykają tu hajhety, ale klimat jest nadal wręcz piekielny - ksywka do czegoś zobowiązuje, tak? Ta demówka to 25 minut zdecydowanie podziemnej, hardkorowej jazdy.
    Diabolic zrezygnował z bitew na rymy, kiedy zaczęto je komercjalizować. Dlatego już wiesz, że to zdecydowanie podziemny typ! Diabolic nie ma zamiaru gadać tylko dla sztuki. Jego teksty nie są li tylko czczymi przechwałkami, że jest najlepszy na Long Island. Nawet nie próbuje takich rzeczy. Na tej demówce znajdziemy opowieści z dzielnicy, rzeczy i wydarzenia znane najprawdopodobniej z autopsji, bo wszystko, co mówi rapper jest szczegółowe i zawiera dokładne opisy sytuacji i emocji. Nie ważne, czy boryka się on z panną, czy idzie przez miasto, zaczepiany przez jakiś typów. Na potrzeby demówki Diabolic zatrudnił również kolegów z Triple Optics, ale także osoba zorientowana w podziemiu NY odnajdzie tu takie osoby, jak Icon The Mic King, czy Lou Cipher.   
    Od czasu demówki, Diabolic ewoluował. Obecnie nagrywa kawałki z RA The Rugged Man, Sean Price z Heltah Skeltah, czy Vinnie Paz'em z Jedi Mind Tricks. Już sama demówka jest warta uwagi, dlatego można się pokusić o sprawdzenie fb Diabolica (ostatnio wrzucił kawałek na bicie DJ Premiera) i odnalezienie gdzieś w sieci jego nagrywek. Warto.

OCENA: 5-\6


poniedziałek, 15 września 2014

PLAY - DOUG E FRESH

Gee Street 1995

1. Where's Da Party At
2. It's On   feat. VICIOUS, SINGING MELODY
3. Take 'Em Uptown
4. I Ight (Alright) (Allstar Remix)
5. The Original Old School    feat. COLD CRUSH BROTHERS, DJ HOLLYWOOD, THE FURIOUS 5, LOVEBUG STARSKI
6. Freaks   feat. VICIOUS
7. Freak It Out
8. It's Really Goin' On In Here   feat. MISSJONES, SHOCK DOG
9. Who's Got All The Money
10. Get Da Money   feat. ILLAQUOIN, MANSONE BATEZ, SHIM SHAM, TODD BLACK
11. Hands In The Air    feat. BEENIE MAN
12. Doug E. Got It Goin' On   feat. MISSJONES
13. Keep It Going    feat. MISSJONES
14. Breath Of Fresh Air    feat. THE DIGGY DIME, ILLAQUOIN, K-SUPERIOR, MANSONE BATEZ, VIGILANTE

    Doug E. Fresh to klasyk, jeden z prekursorów beatboxu, wydający swoje płyty również studyjnie. 'Play to jego czwarty, jak na razie ostatni album, na którym pozbył się swojej Get Fresh Crew i wprawdzie kokosów na nim nie zarobił, bo album nie odbił się szerokim echem, ale przynajmniej MTV puszczało jego teledyski w prawie każdym Yo Raps! - a zwłaszcza 'Freaks'. 
    To już połowa lat '90, zatem nie wypadało pójść po linii najmniejszego popru. Dlatego, poza tym, że Doug E. Fresh sam produkował część utworów, poza tak znanymi osobami, jak  Da Beatminerz, Easy Mo Bee, czy Yogi z CRU, mamy tu całą plejadę współpracowników Fresh'a, bliższych lub dalszych: DJ Barry B, RP, Shim Sham, Allstar, Chill Will, Donavon Thomas. Produkowali oni większość kawałków razem, w różnych kombinacjach, a sam gospodarz czasem do nich dołączał, czasem nie. Co z tego wyszło? Większość płyty to zdecydowanie imprezowe kawałki, które swego czasu niewątpliwie potrafiły rozkręcić niejedną imprezę. Doug i jego koledzy przywracają klimat dawnych hip hopowych potańcówek w opuszczonych halach fabrycznych Nowego Jorku. Z samplami z takich tuzów czarnej muzy jak Bernie Mac, Alfred Newman, James Brown, czy Minnie Ripperton mamy cały czas gorący wajb. Największym jednak hitem z tego albumu był kawałek 'Freaks', który w całości opiera się o bitboks Fresh'a.    
    Doug, pomimo, że jest specem od bitboksu, umie rymować całkiem porządnie. Ma charakterystyczny, wysoki głos, a do tego często wplata w swoje wersy kawałki paszczogrania - że tak to ujmę. Nie ma tu nic skomplikowanego - wszystkie kawałki poświęcone są zabawie, ewentualnie fajnym pannom na tychże imprezach. Do tego mamy jeszcze nieco bragga, bo oczywiście Doug E. to 'the world's greatest entertainer', jak mówi tytuł jego poprzedniego albumu. Żeby nie było, że Doug jest sam jak palec, zaprosił on na płytę z jednej strony gości, którzy już w 1995 roku byli przebrzmiali: Cold Crush, Furious 5, czy Lovebug Starski. Z drugiej strony Doug chciał zapewnić 'Breath of fresh air', dlatego mamy tu sporą brygadę młodych rapperów, którzy nie pokazali się już nigdzie więcej - poza młodym Vicious'em - 14-latkiem, wypatrzonym przez Fresh'a i Donavona Thomasa na jakimś talent show. Vicious miał już na koncie cały album, a tutaj również dał parę wersów u swojego 'wujka'. Zresztą, największą popularnością cieszył się właśnie 'Freaks' z jego udziałem. Może dlatego, że dzieciak gadał o cipkach, a może dlatego, że to po prostu fajny kawałek. Z tych bardziej znanych osób, mamy tu jeszcze legendę ragga, Beenie Mana i popularną niezwykle w tamtych czasach gwiazdkę r&b, missjones.
    Słuchając albumu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś tu nie gra. Owszem, są naprawdę niezłe momenty: 'Freaks', 'Where's da party at', 'I ight', ale w całości to wszystko jest po prostu przeciętne i nic dziwnego, że 'Play' nie sprzedał się tak, jakby chcieli zainteresowani. Doug zdaje się tkwić zawieszonym w czasie kilka lat wstecz i nie zauważać upływającego czasu. W 1992-3 płyta pewnie byłaby hitem. Ale mamy tu 1995. Dziś, puszczam sobie ten album co jakiś czas (raz na 3-4 lata znaczy), aby przypomnieć wspomniane hity. I tyle.

OCENA: 3+\6   


sobota, 13 września 2014

AMBUSH - MAROONS

Quannum 2004

1. Ambush
2. Matter Of Time
3. If
4. Don't Stop
5. Lester Hayes
6. Best Of Me   feat. GIF OF GAB
7. Best Of Me (Bonus Beat)
8. Beautiful You   feat. BEAR, GIFT OF GAB, JOYO VELARDE
9. 365

    Dwóch gości z szacunkiem podziemia jak stąd do Australii. Lateef z Latyrx oraz Chief Xcel z Blackalicious pod szyldem Quannum Records nagrali dekadę temu album, który w kręgach wspominany jest do dziś. Jednak, jak mi się wydaje, sporo osób po naszej stronie oceanu pominęło ten album, czy to z racji nazwy, czy ciężkiego brzmienia, czy Bóg wie czego jeszcze.
    Chief Xcel jest na tyle wybitnym oraz uznanym producentem w podziemiu WestCoastu, że nie trzeba było Lateefowi szukać daleko. Mając taki skarb w drużynie nawet nie powinno się szukać gdzie indziej - nie wypada po prostu. The Chief potrafi wykorzystać wszystko, co wpadnie mu w łapy, aby zrobić soczysty, podziemny trak. Nie ważne, czy sampluje gitary, czy flety, czy cokolwiek innego. Większość bitów tu ma ten funkowy wajb, basy brzęczą przyjemnie, perkusje wystukują rytm, do którego kiwasz głową. I choć pojawiały się głosy, że Xcel poszedł zbyt daleko w kierunku mainstreamu, ja nie jestem do tego przekonany. To ciągle podziemna jazda, rodem z Bay Arena, której nie wszyscy fani rapu będą chętne słuchać. Nawet, jeśli są tu refreny wokalne, nawet, jeśli The Chief nieco złagodził brzmienie - nie ufaj, to przecież Ambush (ang. 'zasadzka' - przyp. BYS2TB). Ale nie znaczy to, że mamy tu coś wspólnego z gwiazdorskim rapem typu 50 Cent, czy Timba. Te brudne gitary w 'Lester Hayes', ta solówka na flecie z 'Don't stop' - to nie materiał dla siks i chłoptasiów z grzywką po fioletowe rurki. No, może 'Beautiful you' z lajtmotywem z 'Ta ostatnia niedziela' Mietka Fogga urzeknie gimnazjalistki, czy może raczej ich babcie, ale nadal jest to dość surowe. To prawdziwy rap z zachodu Stanów.   
    Lateef ma zadziwiającą czasami umiejętność manipulowania swoim flow. Niby rymuje akcentując wyraźnie każde słowo, sieka niczym toporem, po czym za moment przechodzi do wręcz płynnego rymowania, które potrafi zmienić się w zaśpiew. Lateef podejmuje ważne tematy światowej supremacji najbogatszych, wzywa do rewolucji, jego rymy są pełne wściekłości i goryczy. Stara się wypchnąć słuchacza, aby wziął sprawy w swoje ręce. Bezlitośnie punktuje niesprawiedliwości społeczne, choć mam wrażenie czasem, że mówi o czymś, o czym nie specjalnie ma pojęcie... Gościnnie pojawił się tu przede wszystkim Gift Of Gab z Blackalicious (a jakże!!), który swoim stylem zamiata na równi z Lateefem.
    To tylko niecałe 40 minut, ale to niezwykle potężna dawka szczerego rapu. Nie nastawionego na potężne miliony, ale na przekaz i styl. Album jest może nieco niedoceniany, ale warto go sprawdzić, bo pełen jest dźwięków i technik werbalnych, które powinny zadowolić każdego fana rapu.

OCENA: 4+\6


czwartek, 11 września 2014

POSSESION WITH INTENT - JOSH BOOTS

Arctic Flow 2010

1. Possession With Intent
2. Hip Hop     feat. AKREAM
3. No Show Sox
4. I Couldn’t Get Mine
5. No Fathers
6. Ill But logical   feat. SOLID SEED, NALISEOUS
7. Not Tonight    feat. KUTTHROAT
8. I'm Sorry
9. Street Control    feat. AKREAM
10. Wanderin Free
11. So Many Times
12. Day By Day    feat. SOLID SEED
13. Clockin In    feat. AKREAM, PHONETICS
14. I Push You Push    feat. AKREAM

    Myślisz, że na Alasce mieszkają tylko niedźwiedzie? Myślisz, że na Alasce jezt zbyt zimno, żeby rymować? Gówno wiesz o Alasce zatem. Josh Boots to współzałożyciel wytwórni Arctic Flow i jeden z prekursorów i legend rapu w tym najzimniejszym stanie Ameryki.W ciągu ostatnich 15 lat Boots wyrósł na wręcz legendę Alaski, koncertował z największymi gwiazdami rapu i w swoim stanie ma ugruntowaną pozycję na szczycie. Czemuż więc nie w całych Stanach?      
    Znakomita większość została tu zrobiona przez producenta o imieniu Alkota, choć nie sądzę, żeby to powiedziało komuś cokolwiek. Tak samo, jak imiona całej reszty tych beatmakerów z Alaski: Freeq, Brooklyn Funk Productions, Rawbeatzz, Blastoff Productions... W zasadzie, ich imiona są nawet mało istotne, ważne, jaki rodzaj muzyki tworzą i jak odnajduje się na nich emce. Jako, że Boots ma mocny styl, podkłady również są energetyczne - to dość nowoczesne bangery, podparte konkretnymi perkusjami i hałaśliwymi samplami. Owe sample są bardzo różne: od delikatnych gitarek, po sekcje dęte i skoczne flety. Czasami perkusja lekko się połamie, czasem wkradnie się nieco elektroniki, ale wszystko, co tu dostajemy, to normalny, nowoczesny hip hop, grany w XXI wieku bez oglądania się w przeszłość, tak samo jak bez szukania alternatyw. 
    Josh Boots ma lekko zachrypnięty, dość agresywny wokal. Nieźle radzi sobie z mikrofonem, jego flow płynie z różną szybkością - co ważne, koleś się wcale nie gubi na podkładach, tylko płynnie przyspiesza, bądź zwalnia. Do tego jego teksty wcale nie są kiepskie i choć w większości to bragga lub rymy bitewne, to jednak jest tu trochę spostrzeżeń socjologicznych, czy życiowych, zwłaszcza w drugiej części płyty. Boots zaprosił na album kilku lokalnych gości, w sumie wszystko toczy się tu w tym mroźnym klimacie Alaski. Josh jest tu zdecydowanie najsilniejszym ogniwem, zresztą, gra tu pierwsze skrzypce i goście mają tu w sumie wkład marginalny.
    Odpowiedź na pytanie ze wstępu jest proste. Otóż scena z Alaski nie jest popularna w USA, ani nigdzie poza półwyspem nie dlatego, że wszędzie mają w chuj daleko. Po prostu jeśli najlepsi zawodnicy wydają przeciętne płyty, to ciężko spodziewać się, że zawładną światem. Owszem, jest tu kilka naprawdę fajnych traków: 'Clockin in', 'Street control', czy 'Ill but logical', ale to nie wpływa na to, że to płyta zaledwie średnia. Choć sprawdzić można.

OCENA: 3+\6 


wtorek, 9 września 2014

EDUCATION OF A FELON - THIEF SICARIO

Realizm 2007

1. Veteranz Day  
2. We Ain't Playin' feat. TRAFEK, SAWB-1
3. Never Hide   feat.  SANTOTZIN, MALDITO VILLA 
4. Bring The Gunz 
5. Peace Time Vets    
6. A Dedication to La Raza      
7. Sounds From The Cohete
8. The Ventriloquest   
9. Fifth Sun Eclipse 
10. Lyrical Heavyweights feat. TRAFEK 
11. Numbers
12. Kill The Rage   
13. Adopted By The streets 
14. In Prison and War   
15. Fifth Sun Eclipse II feat. TRUTH 
16. Enemies Mourn You feat. BAD NEWS 
17. Amerika   
18. Se Acabo feat. KRAZY RACE, MIC MC 

    Sicario to prawdziwy twardziel, nie ma tu jebania. Syn nastoletniej matki, od dziecka tkwił w środowisku, które narkotyki, alkohol i ostre rżnięcie miało za całe życie. Można by powiedzieć, że strzały wygrywały mu kołysankę - wiecie, to ten wydziarany, łysy i wąsaty Latynos w kraciastej koszuli, którego nie chciałbyś spotkać na swej drodze w czasie wycieczki po USA. Sicario jest w grze jednak już od prawie 20 lat, to wprawdzie jest jego solowy debiut, ale nagrywał sporo przed, ale do tej pory ma również na koncie jeszcze dwie kolejne płyty.
    Wszystko tutaj miesza się we własnym sosie, bo producenci pochodzą ze ścisłego kręgu koleżków rappera, a także udzialają się na albumie lirycznie. Najwięcej podkładów zrobił tu Trafek, ale są tu również bity od takich ludzi, jak Maldito Villa, Shadow of Mankind, Somnolence oraz Elespecialista, z którym Thief tworzy grupę Ninth Degree. Mało tu typowych latynoskich bitów w typie 'moja mandolina gra tak pięknie', ani oldies, opartych na starych hitach, choć owszem, te jakże oczywiste tutaj meksykańskie trąbki pojawiają się tu i ówdzie. Jednak to przede wszystkim ciężkie podkłady, zazwyczaj grane osobiście na klawiaturze, zgrane w komputerze. W thrillerowych podkładach celuje zwłaszcza Maldito Villa, którego podkład może śmiało byc ścieżką dźwiękową do horroru klasy B. Przechodzimy tu przez wspomniane meksykańskie trąby, melancholijne pianina, aż po monumentalne sample z opery. Płyta zmasterowana jest dość nieudolnie, bo kawałki są nagrane na różnych poziomach, jednak to jest taki album, który zachwyci fanów podziemia - tego głębokiego. 
    Za ciężarem gatunkowym podkładów śmiało podążają teksty. Latynoscy podziemni rapperzy rzadko kiedy są nieźli na majku, tak również jest z Thief Sicario. Jego styl to Spanglish - wściekła mieszanka hiszpańskiego z angielskim z garścią lokalnych wyrażeń slangowych. W sumie jego flow jest całkiem fajny - agresywny i płynny, z nieco zdartym wokalem i biorąc pod uwagę treści, to pasuje tu idealnie. A treści? No cóż, Sicario to typ pełen przemocy, wyrosły w klimatach kryminalnych - zresztą sam siedział w więzieniu, jednak nie za przestępstwa na kimś, a za podżeganie na swoich płytach do rebelii - jego kawałki, puszczane w radiach lokalnych wywoływały zamieszki w okolicznych sąsiedztwach! A Thief Sicario opowiada o życiu poza prawem, a że są to opowieści z pierwszej ręki, czasem mogą przerażać realizmem i brutalnością, choć tak naprawdę nie ma tu nic podanego na tacy. ale przecież oprócz tego mamy tu trochę bragga (a co!) i nieco politycznych wycieczek w stronę amerykańskiego rządu. Sicario jest tu chyba najlepszym rapperem, który nie dość, że umie rymować, to jeszcze opanował angielski w stopniu pozwalającym mu płynnie jechać z angielskimi wersami. To stricte hardkorowa jazda, w większości kawałki nie mają refrenów, tylko nawijkę na ciężkie tematy.  
    Szczerze mówiąc, podoba mi się ten album. Różni się od innych płyt z szyldem chicano  rap, bo nie jest przesiąknięty tym meksykańskim feelingiem. To po prostu podziemny klimat, pełen dragów, pistoletów i dziwek, gdzie zewsząd czai się zagrożenie. Jest to zdecydowanie płyta dla fanów ciężkiego grania.

OCENA: 4-\6


niedziela, 7 września 2014

NEO.NOW - 5 STERNE DELUXE

Yo Mama 2000

1. Ryckkehr der altern menner feat. RINKWARDER SPEELDEEL
2. Die Leude    
3. Dreh' auf den Scheiss    
4. Das haette ihr Lied sein koennen
5. Kill That Rock      
6. So dumm    
7. Wie bidde? 
8. Toni Europa
9. I like to smoke    
10. Stop Talking Bull feat. DISCOTIZER, SUPERMAX
11. Wir ham's drauf    
12. In der Tat     Reinhören
13. Auf der Yach nach Dr. Hossa    
14. Champagneros    
15. ja, ja... Deine Mudder Deejay Punk-Roc RMX    
16. Verdammt 
17. 18 Zeilen    
18. Die Parawahne zieht weiter...

     Der Tobi & Das Bo to swego czasu niezwykle poularny duet na niemieckiej scenie. Połączyli oni swe siły z DJ Coolmann'em oraz grafikiem Marcnesium i stworzyli pięciogwiazdkową jakość u naszych zachodnich sąsiadów. Uderzyli mocno singlem '5 Sterne Deluxe', który pozamiatał scenę, po czym na fali pierwszego albumu wyszedł dwa lata później nowy: 'neo.now'.
    Produkcją albumu członkowie grupy zajmowali się sami - z małymi wyjątkami na remix brytyjskiego DJ Punk Roc'a oraz na jeden podkład od znanego niemieckiego producenta, Roey Marquis II. To niby klasyczny rap, ale mający wybiegać w przyszłość ze swoimi podkładami i rzeczywiście, choć większość albumu to zupełna klasyka, bumbapy na jazzowych samplach, to przecież jest tu trochę klimatów zapowiadających zmianę trendów w rapie, jednak chyba 'Neo.Now' wychodziło momentami zbyt daleko. O ile hit 'Die Leude' jest faktycznie posunięty mocno w stronę sokonań Kool Keitha, ale przynajmniej kręci, to taki 'Auf der Yach nach Dr. Hossa' to prawdziwy koszmar, którego nie da się słuchać. Jednak w ogólnym rozrachunku nie jest wcale źle i choć może przyjęte brzmienie nieco wyszło poza ramy, ale przecież zespół eksperymentował już od pierwszej płyty i nie powinno to byc nic nowego.
    No cóż, wiek XXI to czasy, kiedy blask gwiazdy Der Tobi & Das Bo zaczyna gasnąć. Ludzie mogą być wreszcie nimi zmęczeni, bo o ile na początku mieli naprawdę świeży styl i to było zabawne, to po prawie dekadzie fanom przejadły się komedyjki i satyryczne teksty, z czasem posuwane wręcz do absurdu. Czasem, owszem, jest to zabawne, ale bywa również żenujące, zwłaszcza kiedy rapperzy wydawali muzykę z dość dużą częstotliwością. Tobi Tobsen i Bo są naprawdę nieźli na majkach, ale przyjęta przez nich komiczna stylistyka nie zawsze jest zjadliwa i bywa denerwująca. Jednak weź kawałek z 'Champagneros': 'Ich bin Toni Tonic der Meister der Mischung, \ denn ich kipp m' A und B zusammen und das heißt dann Erfrischung. \ Verleih ich Wodka Flügel und mach Kuba wieder frei \ krieg ich 'n Brand wie du Williams, wär gern mit dabei \ Rappe Hie Feiern, mit Meyers Meyern \ feierst Du mit Bayern und hast Du Likör statt Haaren an Deinen Eiern' - wchodzi to nieźle, i te złośliwości na temat wieku fanów Bayrenu, gry słowne z alkoholem i znanymi postaciami pop kultury - to wcale przecież nie jest takie złe. Dlatego, mimo kilku niewybrednych, bądź po prostu głupawych żartów, liryka jest całkiem w porządku, choć ten kabaret może być męczący.   
    Niestety dla zespołu, po pierwszym albumie formuła się wyczerpała i płyta sprzedawała się słabo. Myślę, że nieco zbyt pochopnie odrzucono te płytę, bo nie jest wcale taka słaba, ale z drugiej strony nie jest to rewelacja. Dość porządna płyta od dinozaurów niemieckiego rapu.

OCENA: 4-\6