RAP AROUND THE WORLD

Ta strona poświęcona jest rapowi z całego świata. W hip hopie siedzę ponad 25 lat, zbieram płyty i nie ściągam ich z netu - chyba, że są to nielegale. Moja kolekcja płyt sięga ponad 15.000 sztuk - muszę chyba kupić większe mieszkanie, aby jeden pokój przeznaczyć TYLKO na płyty CD :) Nie spodziewaj się linków z downloadem - na pewno gdzieś sobie daną płytę znajdziesz - nie tu. I nie spodziewaj się też wielu nowości - ostatnio hip hop śmierdzi. Spodziewaj się za to recenzji rapu z ponad 100 krajów, albumów takich bardziej znanych i takich, o których słyszysz po raz pierwszy - może po taką płytę sięgniesz? Zapraszam na podróż po świecie hip hopu.
## Na dole dodałem flagi, żeby łatwiej było znaleźć coś z odpowiedniego kraju :)

piątek, 31 października 2014

JA RULE - EXODUS

Murder Inc. 2005

1. Exodus (Intro)
2. Me
3. Holla Holla
4. It's Murda   feat. DMX, JAY Z
5. Put It On Me   feat. VITA
6. I Cry    feat. LIL MO
7. Livin' It Up     feat. CASE
8. Always On Time   feat. ASHANTI
9. Ain't It Funny (Murder remix)   feat. CADILLAC TAH, JENNIFER LOPEZ
10. Thug Lovin'    feat. BOBBY BROWN
11. Mesmerize     feat. ASHANTI
12. Clap Back
13. New York    feat. FAT JOE, JADAKISS
14. Wonderful   feat. ASHANTI, R. KELLY
15. Never Again
16. Daddy's Little Baby    feat. RONALD ISLEY
17. Love Me' Hate Me
18. Exodus (Outro)

    Siódmy album popularnego rappera na przełomie wieków to składak. Ja Rule po wydawaniu co roku albumu, który bił rekordy sprzedaży, postanowił podsumować swoją karierę i... odczepić się od Universalu, z którym Ja i Irv Gotti mieli kontrakt. Chłopcy pozbierali numery z każdego albumu Ja, parę singli, dodali coś nowego i wypuścili w świat w momencie, kiedy gwiazda Ja Rule już się nieco wypaliła.
    Większość albumu zrobił sam Irv Gotti, wspierany przez mniej znanych producentów, takich jak 7 Aurelius, Lil Rob, Self, Jimi Kendrix, Tru Stylze, Tai, Chink Santana, Arizone Slim, ale również przez znanych i dobrze opłacanych Cool & Dre, Tyrone Fyffe i Scott Storch. W zasadzie ten album to rzecz, która musiała być skazana na sukces z powodu mnogości hitów, ale z drugiej strony każdy je przecież wtedy znał, więc jaki sens wydawania takiej składanki? Cóż, mówiłem, kontrakty, kontrakty... Irv Gotti celuje w bitach, które rozwalają system mocą i energią, do których Rule bardzo pasuje, jednak wystarczy popatrzeć na zestaw wokalistów, żeby zauważyć, że nie tylko mamy tu grube bangery, ale również sporo r&b, przez które Ja tracił fanów, którzy zarzucali mu niepotrzebne rozwadnianie muzyki. Zresztą, wystarczy posłuchać podkładów do 'I cry', 'Always on time', czy 'Mesmerize' - ten akurat od Chink Santana, jak i 'Wonderful' od Jimi Kendrixa. Za te romantyczne podkłady w większości też jest odpowiedzialny Irv, a największe bangery pochodzą od Scott Storch'a i Tyrone Fyffe.  
    Ja Rule ma bardzo specyficzny, zdarty głos, którym potrafi albo wyjść bardzo ekspresyjnie i agresywnie albo potrafi zamienić go w miękki, ale nieco chropowaty baryton, którym opowiada romantyczne historyjki. Takich rozmazanych wersów dla panienek, szalejących za jego umięśniona klatą jest tu większość, bo to głównie one szły na single, jako najbardziej 'radio friendly'. No dobra, są w większości przyjemne, zresztą na wokale zaproszeni zostali sami wielcy: Bobby Brown, J.Lo, Lil Mo (fenomenalny głos i fenomenalny refren w 'I cry' - choć tu akurat muzyka jest raczej słaba), Case, Ashanti, R.Kelly, legendarny Ron Isley... To się musiało udać. Poza wokalistami mamy wspaniałe wejścia DMX i Jay Z, a także wersy kolegów i koleżanek z Murder Inc.: Vity i Cadillac Tah. Najlepsze numery dla mnie to 'Holla Holla', 'It's murda' z gościnnym udziałem szczekającego DMX i wyluzowanego Jay Z - ten kawałek to w ogóle świetny numer, choćby z uwagi na połączenie tych trzech emce. Fajny jest 'Ain't it funny' - tu w remiksie, gdzie dano większą swobodę J.Lo, a zmniejszono charczenie Ja i darcie japy Tah, a także 'Thug lovin' ze świetnym wokalem Bobby Browna i świetny jak zwykle R.Kelly. W opozycji do tych wolniejszych traków pozostaje absolutna bomba, 'Clap back'. Można powiedzieć, że rap ma się do r&b tutaj jak 40% do 60% - jednak w tych czterdziestu procentach jest spory potencjał. 
    Dziś niewiele osób pamięta o Ja Rule - jednej z największych gwiazd rapu przełomu wieków. Wprawdzie wydaje on co jakiś czas albumy, ale ani z taką częstotliwością, jak wówczas, ani tak przebojowe. Rule zszedł to podziemia. Jednak przez dobre 5-6 lat pozostawał na szczycie rap gry i choć miał tyle samo fanów (fanek?), co hejterów, nie zmienia to faktu, że był jednym z największych potentatów rapu. 'Exodus' to całkiem fajny przegląd jego największych sukcesów.

OCENA: 4+\6 


środa, 29 października 2014

MYKILL MIERS - THE TRIALS OF JOB

Abnormal 2006

1. Ezekial 25:17
2. Pay Attention    feat. BORN ALLAH, E-RULE
3. Listen
4. This Means War
5. Knuckle Up
6. Let Me Shine
7. Off the Corner
8. Slow Down    feat. SAADIQ
9. Everybody Knows Now
10. Somethin' to Get Into
11. This Is LA
12. What Your Kids R Doin'   feat. SAADIQ
13. Kings of the Underground   feat. AKIL
14. Get Money   feat. BORN ALLAH, E-RULE, TONY TIGERSTYLE, TYNMAN
15. Oh Daddy!
16. Janell
17. Why Don't You Mean It

    Czwarty album tego podziemnego rappera z Los Angeles (no, w zasadzie trzeci, jeśli nie liczyć półlegalnego wydawnictwa nieco składankowego) nie spotkał się juz z takim entuzjazmem, jak poprzednie - a przede wszystkim jego debiut, który stał się jednym z ciekawszych płyt w swoim roczniku. Co, po sześciu latach od debiutu zaproponowął nam Mykill?
    Muzyka pozostała w miarę typowa dla podziemia zachodniego wybrzeża - choć tam panuje taki rozrzut stylistyczny, że ciężko mówić o jakimś kluczu, według którego powstają traki. Autorzy podkładów - głównie sam Miers, ale również The Elements (współpracujący swego czasu w studio z Pete Rock'iem), Harvey Wallbanger, Voodu (z którym Mykill współpracuje od czasów debiutu) i Rashad Coes (znany na Zachodzie bitmejker) zrobili nowoczesną, ale opartą o klasyczne schematy muzykę. Jednak nie każdy bit jest choćby trochę klasyczny, bo Miers idzie nieco dalej: podkład do 'I'm a rebel (Ezekial 25:17)' przypomina nieco dokonania Lil Jona albo innych crunkowych producentów. Zresztą, nie tylko ten kawałek, ale wpada tu również nieco więcej nowoczesnego hip hopu, czasem skombinowanego z r&b (w 'Kings of the underground'), czasem dość agresywnego, jak w 'Off the corner' pochodzącego z rąk The Elements. Mamy tu również bangery, takie jak 'What Your Kids R Doin'', wyprodukowane przez samego Miersa. Trochę mało tym razem wykorzystani są dje:  DJ Leviathan, DJ Mark Luv i DJ Johnny Juice drapią w może czterech kawałkach.       
    Mykill jest niezłym rapperem, który obdarzony jest nieco zadziornym stylem, niezłym flow, ale, co ważniejsze, naprawdę ciekawymi tekstami. Jako ze zaangażowany jest on w wiele projektów związanych z edukacją, opowiada wiele o sytuacjach w społeczeństwie, różnych zachowaniach i daje rady jak uniknąć kłopotów - można pomyśleć, że to taki moralizatorski rap, ale nie do końca. To historie z sąsiedztwa - obojętne, mojego, czy Twojego, które Mykill opowiada z przejęciem, pozwalając wyciągnąć nam wnioski, choć czasem nakierowuje nas na to, co chce uwypuklić. Nieco rzadziej Miers daje się ponieść bitewnej stronie duszy, ale mamy tu również nieco bragga, udowadniającego, że Mykill jest naprawdę niezły. Goście? Poza Akilem z Jurassic 5 i Born Allah większość jest lokalna i tak właśnie brzmi - choć wtopy w sumie żadnej nie ma.
    To zróżnicowana płyta - taki podziemny rap przeniesiony w realia XXI wieku. Nie ma truskulowego grania, jest za to nowoczesny rap, który może się podobać z jednej strony, z drugiej może czasem wydawać się nieco zbyt płaski. Tak czy owak, 'The Trials Of Job' to bardzo porządny materiał, którego słucha się bardzo dobrze, zarówno ze względu na muzykę, jak i samego rappera i jego gości. Jest to naprawdę fajny hip hop, zagrany z jajem i up-to-date. 

OCENA: 4\6  


poniedziałek, 27 października 2014

DAN THE AUTOMATOR - WANNA BUY A MONKEY?

Sequence 2002

1. Intro - FANTOMAS
2. Rockin it - BRAND NUBIAN
3. Positive Contact - DELTRON 3030
4. Le Soleil Est Pres De Moi - AIR
5. Destiny - ZERO 7
6. Seneca - TORTOISE
7. Firesuite - THE DOVES
8. Stroker Ace - LOVAGE
9. The Rhumba - BOBBY DIGITAL
10. Latin Simone - GORILLAZ
11. Bionix - DE LA SOUL
12. Don't Understand - MASTA ACE  feat. GREG NICE
13. Don't Get It Twisted - JIGMASTAS feat. SADAT X
14. X-ecutioners Song - X-ECUTIONERS
15. Clockwork - DILATED PEOPLES

    Dana Automatora fanom hip hopu nie powinno byc trzeba przedstawiać. Właściciel 75 Ark, wydawca i DJ, producent, skrzypek... Tym razem, zamiast nowego Handsome Boy Modeling School, Crudo, czy Got A Girl, mamy mikstejp, na którym Dan skompilował rzeczy bardzo różne - niby znane, ale zmiksowane razem czasem w karkołomnych połączeniach.
    Dan pozbierał z przestrzeni muzycznej kawałki pozornie nie związane ze sobą, a jednak udało mu się stworzyć swego rodzaju bańkę, pod którą całość czuje się razem ze sobą idealnie. I nie ważne, że gatunki się tu przenikają, a producenci mają zupełnie różne odjazdy - Automator dał radę stworzyć coś intrygującego z rzeczy oddalonych od siebie czasem dość sporo. Po stricte rapowym początku z Brand Nubian i Deltronem - czyli wręcz hardcore hip hop, wchodzą instrumentale i wokaliści - totalne uspokojenie klimatu, jednak wszystko pozostaje w nieco kosmicznych, ambientalnych dźwiękach. I zaraz po Lovage, którego wokalistka śpiewa wspaniałym, lekko ściętym głosem, wjeżdża RZA ze swoją wu-rumbą, a po piętach depczą mu Gorillaz, którym z kolei zaraz zza pleców wyglądają De La Soul. I końcówka jest już znowu wybitnie hip hopowa: Jigmastas i Sadat przywracają nieco oldschoolowego brzmienia, a X-meni tną wosk jak stado kosiarek, które wyrwały się spod kontroli.
    Wydawać się może, że skoro Dan miesza tu style, to niekoniecznie odpowiadać to może fanom hip hopu. Otóż nie, odpowiada jak najbardziej, bo Dan stworzył świetny mikstejp. I w sumie znasz wszystkie te kawałki, bo pozbierane są w większości z albumów wykonawców, to jednak zmieszane razem nabierają jakby innej świeżości. To rzecz, której można słuchać zawsze i wszędzie. Pamiętając o tym, że to tylko mikstejp...

OCENA: 5\6     


sobota, 25 października 2014

DEE-MACK - DOIN IT MY WAY

Untouchable 1995

1. Get Yo Fedy On    
2. B.K.A. Da Mack    
3. Doin It My Way 
4. Ain't No Love    
5. Can't Play A Playah   feat. LADY K
6. The Day I Wanted To Die    feat. FRANK NITTY    RTD   
7. Still Livin'    
8. Meanin Of Stayin Strapped    
9. Real G'z Get No Love     feat. BLACK MAGIC
10. Livin Is A Privilege 
11. Definion Of A Gangsta    feat. AD CAPONE, PERV

    Zdaję sobie sprawę, że większość czytelników tej części mojego bloga - czyli poświęconej rapowi spoza naszego kraju, na większość nazw reaguje bądź wzruszeniem ramionami, bądź krótkim 'a co to kierwa jest?'. I pewnie tak jest przy Dee-Mack'u. Jeśli powiem, że to członek grupy z San Francisco, która zwie się RTD Click, czyli Ruthless Til Death, i tak nie sprawi to, że ktokolwiek zajarzy - co najwyżej bardzo zagorzali fani rapu z Bay Area.
    Bo to własnie taka płyta - dość typowa dla Złotej Ery i Zatoki właśnie. Dwóch producentów, The Dopeman i G-Man Stan wypełnili album brzęczącymi basami i laidbackowym funkiem. O ile Dopeman siedzi raczej lokalnie i nie ma zbyt wielu produkcji na koncie, to G-Man Stan powinien być znany szerzej fanom juz nie tylko Bay Area, ale i rapu w ogóle, bo przecież wielokrotnie dawał bity nie tylko rapperom z drugiej linii forntu, jak Sean T, Chunk, Big Mack, Hook Boogie, ale także sporo jego produkcji jest na płytach JT The Bigga Figga i Rappin 4-Tay. Na albumie mamy ten gangsterski funk, który święcił triumfy w połowie lat '90. Basy pobrzękują, piszczały wyją, wygrywając kolejne melodie - do tego wszystkiego producenci używają nieco żywych instrumentów i szczyptę sampli. Dzięki temu mamy tu sporo wspomnianego laid backu, ale podszytego kryminalnym klimatem, z zagrożeniem czyhającym za rogiem. Ale wiesz, taka muzyka wtedy była na każdej płycie z zachodu. Słucha się dobrze, ale bez gęsiej skórki.
    O ile styl Dee-Mack'a jest w miarę przyzwoity, choć wydaje mi się ciągle, że gdzieś to już słyszałem, to teksty raczej stanowią materiał na niższą półkę. Typowe gangsta pierdoły o gnatach i haslowaniu czarnuchów, o dziwkach i zabawach bronią. Przy tym Dee-Mack nie ma za dużo inwencji i polotu, dlatego jego teksty są tak proste, że mógłby je pisać grenlandzki łowca fok po roku nauki języka. Plus łowca powinien być świeżo zaopatrzony w nieco mięsa do rzucania. Zresztą, rapper oscyluje wokół tekstów w stylu 'in the ghetto, jackin is the way of livin'. Jednak doceniamy finezję Dee-Mack'a, kiedy wchodzą na majki goście, zwłaszcza Perv i Ad Capone, którzy chyba zarymowali swoje pierwsze i ostatnie w życiu wersy - szkoda, że na legalne wydawnictwo. Nie lepiej wypada kolega Dee-Mack'a z RTD, Frank Nitty. Niestety, te płytkie gangsterskie teksty i koślawe flow gości raczej irytuje, niż nastraja pozytywnie...
    No cóż, często się tak zdarza w zagranicznych produkcjach, że kiedy przestaniemy słuchać tekstów, a skupimy się na piosenkach jako na całości, nie bacząc na bzdury, wypływające z głośników, okaże się, że to nawet niezła płyta. Tak jest i tym razem. Nie wszystkie bity są równie dobre, ale ogólnie to całkiem niezła rzecz w ramach Bay Area. Natomiast patrząc generalnie na całość - to po prostu przeciętny album.

OCENA: 3\6


czwartek, 23 października 2014

CAL LUV - I WANNA SMOKE WIT U

Hella Deep 1996

1. Intro 
2. Life Of A Playa   
3. I Wanna Smoke Wit U    feat. DOLLA WILL
4. Scrilla     feat. HERSHY BABY
5. Stressed Out    feat. D.O.A.
6. Changes 
7. Catch Me If You Can 
8. Scrilla (Radio)
9. Changes (Radio) 
10. I Wanna Smoke Wit U (Radio)

    Wprawdzie Cal-Luv wydał ten album w drugim obiegu, to jego wydanie imitowało idealnie legalnie publikowane płyty - miało nawet kod kreskowy. Co więcej, był również winyl! I choć po tym debiucie nie wyszło już chyba nic od tego rappera, wiele osób uznaje 'I Wanna Smoke Wit You' za klasyka g-funku.
    Na tym krótkim albumie większość podkładów wykonał niejaki Roggie S, a tylko dwa Toure. I faktycznie, mamy tu niezwykle bujający, mocno upalony g-funk, który porywa nas niczym latający dywan ponad palmami Kalifornii. Lecimy na tej chmurze dymu przez trzy kwadranse, niesieni brzęczącymi basami, partiami syntezatorów, czy samplami z takich rzeczy, jak Stanley Clarke, czy Mother's Finest. Niesamowity klimat nie zwalnia, od obecnych tu funkowych wokaliz ja osobiście mam ciary na plecach i jest to taka rzecz, za którą fani g-funku Złotej Ery daliby sie pociąć. Mało znany producent i zaczynający dopiero karierę DJ Toure z Hieroglyphics wywalili jeden z ciekawszych albumów gatunku. Owszem, słychać wyraźnie, że dwa kawałki toure są jakby z nieco innej bajki ('Stressed Out' i 'Catch Me If You Can'), ale zupełnie nie przeszkadzają pomiędzy funkującymi zawijasami Roggie'go.
    Cal-Luv ma typowy, kalifornijski wyluzowany flow, którym opowiada nam swoje zjarane nieco opowiastki. Mieszają nam się tu różne odsłony z życia gracza. Raz mamy przed sobą upalonego kolesia, rozwalonego na kanapie z koniakiem w ręku, innym razem gracza w pogoni za kasą, aby następnie spotkać młodego człowieka, który świadomy jest mechanizmów, rządzących światem. Nie ma tu żadnych szczególnych opowieści ani dosadnych wersów, ale Cal-Luv ma pewien dar, który sprawia, że słucha się go bardzo dobrze, zwłaszcza na tak kołyszącej muzyce. Gościnnie mamy tu tylko Dolla Will i kolesi z D.O.A. - bardziej gangsterskich w klimacie. Nie mogę nie wspomnieć jeszcze o Hershy Baby, którego wokal jest absolutnym mistrzostwem i 'Scrilla' dzięki niemu zyskuje drugie dno.
    De facto mamy tu tylko sześć numerów - ciężko liczyć intro i trzy wersje radiowe - czyli bez wersów niecenzuralnych. Ale te sześć kawałków to prawdziwa przyjemność dla każdego, kto lubi funk i zasłuchiwał się swego czasu g-funkiem. Bardzo lubię wrócić do tego albumu, bo ma on siłę i świetny wajb.

OCENA: 4+\6 


wtorek, 21 października 2014

MC ROD - LIFE'S A BITCH

380 Recordings 1993

1. Do This
2. MC Rod Is Dope
3. Masterpiece
4. 100% Legit
5. Watchin You
6. I Come Up Hard
7. The Plumber
8. Bitches Ain't Shit
9. H.N.I.C.
10. Life's A Bitch
11. Punk Ass Nigger
12. Hi Priced Ho

    Pamiętam taki okres w połowie lat '90, że w warszawskich sklepach muzycznych pojawiło się sporo rapowych płyt, dystrybuowanych przez Ichiban Records. Nie wiem, skąd się tam brały, czy ktoś je sprowadzał, czy co - dość, że w kilku sklepach były dostępne wydawnictwa iście unikalne i to w cenach bardzo przystępnych. Tak właśnie nabyłem płytę MC Rod'a - dziś chyba zupełnie niedostępną. To drugi album tego rappera z Houston, po którym zniknął on ze sceny - nie słyszałem o żadnym następnym wydawnictwie.
    MC Rod to nie tylko MC, ale również producent. Te jego bity to swego rodzaju mieszanka Miami Bass, południowego cykania i soulowo-funkowych sampli. Kawałki mają szybkie tempo dzięki przemyślnie poukładanym instrumentom perkusyjnym - tu nie ma zwykłego bumbap bubumbap, tu gra cała orkiestra perkusyjna. Żeby kjednak nie było za słodko, wszystko wygenerowane jest naturalnie z maszyny perkusyjnej. Ale przynajmniej w tej materii Rodowi nie brakło fantazji. Bo dla odmiany, wszystko poza perkusjami, ograne jest do łez na tysiącu innych płyt. Każdy motyw przewodni każdego kawałka usłyszymy na co najmniej kilku wydawnictwach w promieniu lat 10 od tej płyty. W te i we wte. Poza bardzo znanymi samplami, mamy tu jeszcze głębokie basy, czasem wręcz g-funkowe oraz nieco melodyjek z syntezatorów, zwłaszcza przy kawałkach... hmmm... 'romantycznych, jak np. 'Watchin' you'. Typowy produkt tamtych czasów.    
    W Stanach, zwłaszcza w czasach Złotej Ery, łatwo było trafić na jakiegoś wacka - wytwórnie, czując koniunkturę, wydawały wszystko, jak leci, żeby napchać kieszenie, zanim opadnie gorączka. Takich nołnejmowych płyt wyszło wówczas zatrzęsienie i duża część nie bardzo nadawała się do słuchania - wtórne bity, tragikomiczni rapperzy. Popatrzcie iluz rapperów z lat '90 ostało się na scenie do dziś, a ilu przepadło po jednym, góra dwóch płytach? MC Rod przepadł, ale tu akurat nie ryzykowałbym stwierdzenia, że dlatego, że był słaby. Powiedziałbym, że to raczej średniak z plusem. Potrafił przyspieszyć, kombinować z flow i dopasować się do czasem naprawdę szybkiego tempa piosenek. Rapper od początku usiłuje nas przekonać, że jest najlepszym rapperem i że jest 'dope' i '100% legit', a do tego stworzył prawdziwy 'masterpiece'. Kiedy już wydaje mu się, że wiemy, że jest najlepszy, wchodzi ze swoimi 'lovers rap', które różnią się diametralnie od tych znanych z płyt choćby LL Cool J, bo mają one wyraźnie wydźwięk nacechowany podejściem typu 'so u know u gots to go, ho!'. Dość zabawny jest numer 'Plumber', w którym Rod opowiada, jak przebrany za tytułowego hydraulika chodzi po domach i 'czyści rurę' żonom i kochankom. Na koniec dostajemy nieco groźnych, ulicznych, gangsterskich rymów o ciężkim życiu i sprzedajnych czarnuchach.
    Nie jest to zatem zła płyta, choć nie twierdzę, że specjalnie dobra. Taki typowy produkt tamtego okresu z południowo-zachodnich stanów USA. Lubię sobie czasem do niej wrócić, bo jak mówię, trafia się tu kilka niezłych wejść, może też trochę z sentymentu... Ale szału nie ma.

OCENA: 3+\6