RAP AROUND THE WORLD

Ta strona poświęcona jest rapowi z całego świata. W hip hopie siedzę ponad 25 lat, zbieram płyty i nie ściągam ich z netu - chyba, że są to nielegale. Moja kolekcja płyt sięga ponad 15.000 sztuk - muszę chyba kupić większe mieszkanie, aby jeden pokój przeznaczyć TYLKO na płyty CD :) Nie spodziewaj się linków z downloadem - na pewno gdzieś sobie daną płytę znajdziesz - nie tu. I nie spodziewaj się też wielu nowości - ostatnio hip hop śmierdzi. Spodziewaj się za to recenzji rapu z ponad 100 krajów, albumów takich bardziej znanych i takich, o których słyszysz po raz pierwszy - może po taką płytę sięgniesz? Zapraszam na podróż po świecie hip hopu.
## Na dole dodałem flagi, żeby łatwiej było znaleźć coś z odpowiedniego kraju :)

środa, 27 lutego 2013

BALLERS - 504 BOYZ

The New No Limit 2002

1. Intro
2. Tight Whips   feat. 5TH WARD WEEBIE, LIL ROMEO, LITTLE D, SLAY SEAN
3. Who Run This   feat. 5TH WARD WEEBIE, C-NOTE, PAPA REU
4. Holla
5. Haters Gon Hate
6. I Got You Girl   feat. TYRON
7. Look At Me Now    feat. AFFICIAL
8. Yeah Yeah   feat. SLAY SEAN, YOUNG BLAZE
9. Get Back
10. Commercial
11. My Life Is Sweet    feat. AFFICIAL
12. Wanna Live Like Us   feat. AFFICIAL
13. Tell Me
14. War    feat. AFFICIAL
15. I Gotta Have That There
16. Everywhere I Go
17. Everybody Chillin    feat. KANGO SLIM
18. We Gon Ride
19. Grab Da Wall    feat. 5TH WARD WEEBIE, P-TOWN MOE

    Po latach sukcesu wytwórni No Limit, rządzonej przez Master P, kiedy wydawano po kilka albumów miesięcznie z tandetnymi okładkami Pen'n'Pixel i tandetnym, syntezatorowym brzmieniem - wreszcie przyszedł koniec. Złoty Czołg stanął w rowie. P musiał totalnie zmienić swoje podejście do biznesu, jeśli chciał coś zdziałać dalej, bo na razie jego włości zajęła wytwórnia Cash Money Millionairs z Lil Waynem na czele. Dlatego druga płyta 504 Boyz wydana została w zmienionym składzie i według innej formuły. W skład grupy weszli Master P i Silkk The Shocker, a do nich dołączyli Magic, Krazy, T-Bo oraz dwie nadzieje wytwórni: Choppa i Curren$y.
    Muzycznie w zasadzie wszystko zostało w starym kręgu, choć brzmienie zostało ulepszone o żywe instrumenty, a część syntezatorów wywalono na złom. Nadal jednak producentem był XL, który był jednym ze współtwórców rozpoznawalnego brzmienia No Limit Records. Po kilku latach nawet XL ewoluował i zaczął kombinować z brzmieniem i instrumentarium, co wyszło zdecydowanie na plus. Tak, nadal ilością hajhetów można by obdzielić miesięczny nakład płyt w NY, ale nie ma tych tandetnych melodyjek z Casio. W produkcji XL był wspomagany przez ludzi takich jak Full Pack Music, Ezell Swang, S. Bear, Sinista i Todd Moultrie - co i tak pewnie nikomu nie powie. Muzycznie zatem, południowe brzmienie, które zostało posunięte w dobrym kierunku - przyjemne podkłady, radio-przyjazne refreny do pokrzykiwania.
      Lirycznie No Limit nigdy nie stało na wysokim poziomie - militarny styl plastikowych żołnierzyków ulicy. Ale to jest Nowe No Limit i pamiętajmy o tym. Master P zatrudnił wschodzące gwiazdy południowego rapu: zdolnych i szanowanych CurrenSy i Choppa, którzy wybijają się i stylem i tekstami. Silkk zawsze uważany był za najciekawszego z graczy NL, choć będącego pod zbyt dużym wpływem Mastera. Nawet sam P daje tu radę, choć może odrzucać jego kwadratowy styl. Najgorzej wypada bodajże T-Bo, ale on i tak występuje najrzadziej. Do tego gościnne występy głodnego sukcesu 5th Ward Weebie, syna Mastera - Lil Romeo, weteranów południa C-Note i Papa Reu oraz promowanej młodzieży z wytwórni: Afficial i Slay Sean. Tylu emce i tyle stylów sprawia, że jest to jedna z ciekawszych płyt od No Limit.
    P tą płyta chciał się odbić od dna - w intrze nawet nabija się ze swoich problemów finansowych. I trzeba przyznać, że udało mu się osiągnąć sukces. Płyta przyjęta została bardzo dobrze przez fanów, sprzedaż była przyzwoita, wiele osób zwróciło uwagę na młodych rapperów: Curren$y obecnie jest rozchwytywany, a jego albumy sprzedają się świetnie... Można by rzec, że to kolejny sukces Mastera P. Jak dla mnie, porządna, południowa płyta, bardzo zróżnicowana i nie nudna.

OCENA: 4\6


poniedziałek, 25 lutego 2013

KEEP ON MOVIN' VOL.1 - GK MARYAN


Entotsu 2000

1. intro
2. 続・大災害
3. Relax Matha F**ka(23区別注)   feat. MACKA-CHIN, GORE-TEX, GAMA 
4. 土地土 FOREVER
5. Chill Time 1
6. アーバン トラップ(URBAN TRAP「都会の罠」)    feat. UZI 
7. THIS LIKE THAT~TOP ISLAND~
8. Chill Time 2
9. アル・パカチーノ
10. かけめぐる新宿ブルース
11. outro
12. TOKYO RELAX(acoustic album version)

     GK Maryan zaczynał grać hip hop w grupie Kaminari-Kazoku jeszcze w latach '90-tych, kiedy rap dopiero raczkował w Japonii. Owo powodzenie hip hopu wzmogło się dzięki gościnnym występom japońskich grup m.in. na płycie De La Soul oraz dzięki sukcesowi DJ Hondy na arenie międzynarodowej. Jednak nie oznaczało to wcale, że japońska scena rap stała się znana, a jej zespoły rozpoznawalne - pomimo, że na wyspach osiągały spore sukcesy.
     Kiedy szperam po zagranicznych scenach, okazuje się szybko, że to właśnie poza Ameryką przede wszystkim, ludzie mają serce do prawdziwego hip hopu. Do nas docierają te najbardziej komercyjne ochłapy, ale jeśli ktoś chce dotrzeć to 'prawdziwego' hip hopu, to się musi postarać. Japończycy udowadniają, że potrafią grać hip hop. Niestety, nie jestem w stanie odczytać kredytów, bo nie znam japońskich znaków, więc nie wiem, kto robił muzykę, ale to klasyczny rap z takim azjatyckim zacięciem. Sporo tu sampli jazzowych, muzyki klasycznej, czy z rozrywkowej muzyki japońskiej, dlatego raczej nie znajdziemy tu brzmień, które są wyświechtane i patentów, które słyszeliśmy w tysiącu kawałków. Ok, nie wszystkie bity są dobre, ale wszystkie ciekawe i warte sprawdzenia.
    Nie znam japońskiego na tyle, żeby zagłębiać się z zawiłości rapowych tekstów, ale z tego co przeczytałem w recenzjach i wyłapałem, teksty są dość proste, bo Maryan stawia na łatwość przekazu i prosty styl. Jakkolwiek dla Polaków nie brzmiałoby rymowanie po japońsku śmiesznie lub dziwacznie, mnie to już nie wzrusza, bo słyszałem rap w kilkudziesięciu językach i japoński nie jest najdziwniejszym do rymowania... :) Kiedy ciężko skupić się na przekazie, zwraca się uwagę na flow i styl oraz głos i ogólne brzmienie całości. I przyznać trzeba, że to gra bardzo ładnie i brzmi ciekawie i oryginalnie. Na pewno egzotycznie :)
    Zawsze będę mówił, że warto eksplorować obce sceny hip hopowe, poza tymi popularnymi u nas, jak amerykańską, francuską, niemiecką i brytyjską. Świat rapu ma tyle do zaoferowania, że człowiek może się zdziwić nie raz i nie dwa. Japońska scena zaś, jest na tyle doświadczona i rozwinięta, że można znaleźć to coś dla siebie. GK Maryan może nie jest najbardziej błyskotliwym jej przedstawicielem, ale jego pierwsza solówka to porządny kawałek j-hop'u.

OCENA: 4\6  



































































sobota, 23 lutego 2013

BACK IN BASS - TECHMASTER P.E.B. & DJ MAGIC MIKE

Newtown 1996

1. Bass Activation           
2. Sound Of The Underground           
3. 2 Turntables           
4. Back In Black           
5. Bass Planet           
6. It's Freaky           
7. Bass Interlude, No. 1           
8. Stylin'           
9. It's Time           
10. Boys           
11. Bass Interlude, No. 2           
12. Bassline           
13. Slow Jam           
14. M Tech           
15. How Low Can You Go?           
16. Retrospect       
17. Back In Black

    W latach '90 niezwykle popularnym stał się tzw. styl Miami Bass - grali go wykonawcy przede wszystkim z Florydy, a najbardziej rozpowszechnił ten rodzaj klasyczny już zespół The 2 Live Crew. Jednym z prekursorów i propagatorów Miami Bass był również DJ Magic Mike, który jednak nie jest szerzej znany poza Stanami, a nawet tam nie szczególnie - zwłaszcza jak na jego status klasyka. Nagrał sporo płyt, w różnych konfiguracjach, z czego dwa albumy z DJem, zwanym Techmaster P.E.B. Przed nami pierwsza płyta duetu, 'Back In Bass'.
    Magic Mike nigdy jednak nie był typowym przedstawicielem sceny Miami Bass, bo jako producent ciążył zdecydowanie w kierunku rapu ze Wschodniego Wybrzeża. Jednakże usłyszymy tutaj przede wszystkim klimaty znane z Flordy tamtego czasu: szybkie bity, elektroniczne dźwięki, sample z funku i rocka, czasem disco, wiele cut'ów i urywające łeb skrecze, którymi akurat tutaj zajmuje się Techmaster P.E.B. Rzec można, że to swoista mieszanka stylu Miami Bass z klimatami East Coast, w wyniku czego otrzymujemy czysty hip hop z przebasowanymi wstawkami i taką ilością skreczy, jakby to był album turntablistyczny.    
    I w sumie za taki można go uznać, bo skoro duet tworzą producent i DJ, to rymów niekoniecznie należy się tu spodziewać. Za całą warstwę liryczną robią więc cytaty z przeróżnych rapowych kawałków, a jeśli spojrzeć obiektywnie na scenę Miami Bass początku lat '90, to o ile rapperzy gadali głównie pierdoły na temat cipek i pieniędzy w dowolnie wulgarny sposób, to ich DJe, choć zupełnie nieznani, przewyższali często umiejętnościami niejednego znanego turntablistę z reszty Stanów.     Dzięki wszystkim powyższym punktom, mamy całkiem świeżą po dziś dzień płytę, która z jednej strony może trochę męczyć przebasowanymi wstawkami i dziwacznymi dla niezorientowanych wkrętami, z drugiej pełna jest fajnych sampli i świetnego skreczingu. Znajomy nazwał to turntablism dla ubogich, ale to nie do końca prawda. Warte sprawdzenia na pewno.

OCENA: 4-\6


czwartek, 21 lutego 2013

GENERATION EFX - DAS EFX

Elektra 1998

1. Intro 
2. Raw Breed 
3. Shine 
4. Somebody Told Me    feat. 8-OFF, NOCTURNAL
5. Set It Off
6. No Doubt    feat. M.O.P., TEFLON
7. Rap Scholar    feat. REDMAN
8. Generation EFX   feat. EPMD
9. Rite Now 
10. Whut Goes Around    feat. MISS JONES
11. Make Noize 
12. New Stuff 
13. Take It Back  feat. PMD
14. Change 
15. Rap Scholar [Original Version]   feat. REDMAN

    Skoob i Drey wyszli na początku lat '90 na plecach EPMD i swoim unikalnym stylem zdobyli duży szacunek na ulicy. Wprawdzie teksty nie miały większego sensu, ale za to zróżnicowane tempo rymowania, dodawana do wszystkiego końcówka 'iggedy' i wygląd 'prosto z kanału' nadawał im autentyczności i blichtru ulicznego. Jednak ich czwarta płyta, 'Generation EFX', przepadła totalnie i okazała się porażką.
    Ku temu było kilka powodów. Po pierwsze, muzyka. Nadal większość podkładów zrobił PMD, oprócz niego 8-Off, Solid Scheme, Rashad Smith, Tony L i Mike Lowe, ale nie ma tu już tego brudu, wyciągniętego z kanałów. Są czyste, bangerowe podkłady, często czerpiące z dobrodziejstw elektroniki (dość koszmarny 'Set it off'), choć oczywiście znajdziemy tu wiele sampli. Jednak podstawową wadą tego krążka są marne, wtórne bity, które zupełnie nie przystają do wcześniejszych dokonań grupy, za które pokochał ich rapowy świat. Muzyka jest tu zwyczajnie słaba.
    W większości wersów, również, Das EFX zrezygnowali ze swojego 'iggedy style' i ich teksty zaczęły mieć jakiś tam sens - to znaczy, nadal jest to bragga prawie w 100%, ale wersy mają sens. Dodatkowo, po raz pierwszy możemy zaobserwować taki wysyp gości na płycie EFXów: jest 8-Off ze swoim zdartym głosem, są MOP i zapomniany nieco obecnie Teflon, jest komiczny Redman, są 'tatusiowie chrzestni' EPMD na pętli z James'a Bonda, no i śpiewająca Miss Jones. Czyli w zasadzie wszystko w rodzinie. Przy czym nie ma żadnych lirycznych zaskoczeń - Das EFX słuchało się dla ich zakręconego stylu i ciężkich bitów - czego tutaj jak na lekarstwo...
    No i już wiadomo, dlaczego album przepadł - nie ma tu tego brudnego pierwiastka, dzięki któremu płyty Das EFX były hitem. 'Generation EFX' jest przeciętna do bólu - zdecydowanie najsłabsza płyta duetu. Nie pomogły gościnne występy, nie pomogły nowoczesne produkcje. Płytko i płasko.

OCENA: 3\6 


wtorek, 19 lutego 2013

SOUTHERN EMPIRE - THE 9.17 FAMILY

Motown 2001

1 Space High
2 Grind It Out 
3 S.W.A.T.S.
4 Choose One (Deep Thoughts)
5 Running Up 
6 We Blaze 
7 Come Up
8 Wit Somethin' Without Nuthin' 
9 Through Dem Crackers 
10 Country Boy
11 Bowz Up 
12 Chiefaz 
13 Why We Fightin' 
14 Whoop Ride

    Ta południowa rodzina rapowa składa się z trzech grup: Backhome, Bonafide i Kin oraz dwóch solistów: Yagaboo i Zoe. Najciekawsze jest to, że brygadę złożył sam Hank Shocklee - człowiek odpowiedzialny za sukces takich wykonawców, jak Public Enemy (!!), Slick Rick, czy LL Cool J. Czego więc można się spodziewać po człowieku, który stworzył legendy?
    Hank, trzymający na ogólnej produkcji swoje ręce, zaprosił do zrobienia bitów tylko dwie osoby: Eddie Stokes'a, który nagrywał wcześniej z Arrested Development oraz Lucy Pearl. Jeśli lubi ktoś południowe bounsy, to będzie raczej zadowolony: hi-haty, potępieńcze dźwięki w tle, syntetyczne pianinka i inne skrzypki. W 'Country Boy' trafimy nawet na granie westernowe, z muzą country na bicie. Ogólnie, klimat jest dość typowy dla Atlanty i okolic, niektóre bity są nawet niezłe ('Bowz Up'), niektóre ('Runnin Up') marne strasznie, ale bilans nie wychodzi najgorszy.
    Wokalistów jest tu aż za dużo, więc mamy również spory przekrój stylistyczny. Czasem rapperzy lecą Goodie Mob, czasem w stylistyce ragga, czasem zmieniają po południowemu tempo... Dzięki Backhome mamy tu również szczyptę muzyki r&b - ale niewiele. Tematyka? Po Shocklee można by się spodziewać zaangażowanej poetyki politycznej, ale nie, nic z tych rzeczy. To są opowieści wiejskich chłopaczków w miejskiej dżungli, próbujących związać koniec z końcem. Czyli kasa, życie na dzielni, bądź prawilny. Wszystko z typowym dla południa akcentem i końcówkami. Żadnych gości nie przewidziano, bo przecież dziesięć osób w składzie wystarczy, prawda? Dobre kawałki, które zostają, to 'Bowz up' i 'Why we fightin'...
    Kiedy zobaczyłem, kto jest głównym producentem płyty, lekko się zdziwiłem. Jeszcze bardziej zdziwiony pozostałem po przesłuchaniu albumu, bo ni cholery nie spodziewałbym się po Shocklee'm takich baunsów. Tymczasem dostajemy typową płytę południową, z całkiem zwyczajnymi emce, którzy nie kaleczą, mają różne style - co zapewnia urozmaicenie, ale nie błyszczą w większości kawałków w ogóle. Nawet na południu Stanów szału nie było, recenzenci pozostali raczej chłodni - i słusznie, bo nie ma za bardzo na czym zawiesić ucha. Dla fanów południa.

OCENA: 3-\6  


niedziela, 17 lutego 2013

GAME CHECK - FREAKY FRED

Let The Trunk Rump 1994

1 Stirctly 4 Da Trunk
2 Take A Tuke
3 The Flatlands
4 Freaky Fonk Flow
5 Play It Right
6 Punk Bitch
7 Perp 'N Jerk
8 Peep A Playa

    Zagadka - lata '90, młody chłopak z Kalifornii, okładka na tle fury, kraciasta koszula, morderczy wyraz twarzy. Jaką muzykę gra chłopak? Odpowiedź jest jasna totalnie - to musi być gangsta rap, nie ma chuja. Jedna i jedyna płyta od Dziwacznego Fryderyka nie odniosła sukcesu w czasie wypuszczenia jej na rynek. Dopiero po latach internauci doceniają płytę i nie wahają się nazywać 'Game Check' zachodnim klasykiem. Nie przesadzają?
    Nie ma co narzekać, płytę produkowali Mike Mosley, Sam Bostic i Freaky Fred we własnej, chuderlawej osobie. Pierwsza dwójka do osoby odpowiedzialne za produkcje dla m.in. E-40, a także jego całej paczki, no i wielu innych artystów z Bay Area. A że Fairfield, skąd pochodzi Fred, leży zaraz obok Vallejo, będącego siedzibą E-40 i całego Sic Wid It Records, sprawa jest jasna - to koleżkowcy. Dlatego, to co mamy na płycie, to standard z Bay Area: piszczały, brzęczące basy, funkowe sample, żywe gitarki - prawdziwy gangsterski funk. No i do tego trochę cutów z klasyków gangsterskiego rapu.
    O czym może mówić taki młodzieniec na płycie? Jasne, że o typowych sprawach dla gangstera: sporo o funku, który robi najlepiej, a który brzmi świetnie w stereo w samochodzie, trochę o dziwkach i jakim to Fred nie jest playa, wszystko okraszone historyjkami z przedmieścia, jakim jest Fairfield. Bez zbytecznego epatowania przemocą, Fred stawia na ten 'fonk', który wydaje się jego życiem. Nie ma tutaj gości, Fred ogarnia wszystko sam i radzi sobie całkiem nieźle.
    Płyta, choć dziś chyba nie do dostania na legalu, poza aukcjami, uznawana jest za klasyk Bay Area. Jeśli ktoś lubi brzmienie właśnie stamtąd, będzie zachwycony, zarówno warstwą muzyczną (Mosley & Bostic to klasyka produkcji i świetni muzycy). Na forach można przeczytać bardzo pozytywne opinie na temat tego albumu - mnie nie rzucił na kolana, ale jest niezły, to trzeba przyznać. Podobno gotowy był już drugi album Freda, ale... koleś zaćpał. Szkoda.

OCENA: 4-\6  


piątek, 15 lutego 2013

SWEAT LODGE INFINITE - 2MEX

Temporary Whatever 2003

1. Obey
2. Seconds Ago
3. Pavilions Of Sound
4. 3 Or 13   feat. ACEYALONE
5. Instead Of Going Out
6. Copy that   feat. AWOL ONE  
7. Before The Format
8. M.A.S.H.   feat. EXISTEREO, BUSDRIVER, KERMIT
9. In The No
10. Skit
11. Lightpost 2 Lightpost    feat. LIFEREXALL, ST. MARK 9:23
12. No Category   feat. AWOL ONE, ACEYALONE
13. Outro

    Wymienić projekty, w których udziela się 2Mex, zajmuje trochę czasu: The Visionaries, Of Mexican Descent, Look Daggers, The Returners, The Mind Clouders... Oprócz tego, oczywiście, nagrywa solowe płyty. Przed sobą mamy jego trzeci samodzielny album, którym udowadnia swoje nieprzeciętne skillsy na majku, bo płytę uważa się za jedną z jego najlepszych.
    Cała muzyka powstała w studio Longetivity z zespołu Darkleaf. To mroczny, surowy hip hop, pełen dziwacznych dźwięków i niepokojących skreczy DJ Mixmaster Wolf'a. O ile Los Angeles kojarzy się nam często z g-funkiem, warto pamiętać, że bardzo aktywna jest tam scena alternatywna, sięgająca głębszych podziemi, niż NY. Muzycznie, to jedna z tych płyt, które określiłbym 'dla koneserów' - coś jak bardzo wytrawne wino. Polubią to tylko znawcy tematu. Bo nie ma tu klasycznie pociętych sampli i boombapowych perkusji - jest chaos.
    Ponadto sam 2Mex nie ułatwia zrozumienia zawartości. Jego filozoficzne teksty na temat życia i społeczeństwa często nie są spójne, jeden wers nie wynika z drugiego i wydaje się, że to po prostu poskładane byle jak słowa. Naprawdę, czasem ciężko jest nadążyć za tokiem myślenia Alejandro aka 2Mex. A do tego koleś przetyka to wszystko bragga. Jeden wielki liryczny misz-masz, czyli czysta poezja :) Zamieszanie pogłębiają goście - zresztą również tuzy kalifornijskiego podziemia: odpałowy Busdriver, genialny w swoim stylu Aceyalone, obdarzony niesamowitym głosem i stylem AWOL One, Kermit z Darkleaf i inni. Mnie się najbardziej tu podoba 'Lightpost 2 lightpost', ale w sumie większość jest podobna.
    Nie jest to łatwa płyta do słuchania i na pewno nie każdemu będzie się podobała. 2Mex to jest klasa sama dla siebie - poezja latynowskiej ulicy. Jasne, czasem nie rozumiesz, o co kolesiowi w ogóle chodzi i to obniża ocenę, ale jeśli ktoś lubi alternatywne granie z podziemi Kalifornii, będzie uradowany.

OCENA: 4-\6


środa, 13 lutego 2013

LORD OF TERROR - LORD INFAMOUS

Prophet Ent. 1994

1. Beat Down (Original Version)  feat. DJ PAUL
2. South Memphis
3. Lick My Nutts (Original Version)
4. Gotta Make A Stang     feat. DJ PAUL
5. Bitches Ain't Worth It (skit)   feat. JUICY J, LIL' BUCK, DJ PAUL
6. 9mm        feat. JUICY J 
7. Murder On The Menu
8. Y'all Ready For This (Original Version)
9. Drag 'Em From The River   feat. DJ PAUL
10. Scarecrow
11. Dedication
12. Where Is Da Bud? (Original Version)     feat. DJ PAUL
13. Where Is Da Bud? 2

    Three 6 Mafia to już legenda południowego rapu, rodem z Memphis. Łatwy do wyodrębnienia styl muzyki, czterech różnych rapperów - fenomen, który ciężko zrozumieć, bo ani nie są dobrzy technicznie, ani nie mają dobrych tekstów. A jednak. Każdy z nich naturalnie nagrywa dziesiątki mikstejpów i solowych płyt - Lord Infamous, ten chudzielec o dzikim spojrzeniu, rozpoczął solową karierę od mikstejpu właśnie, który przerodził się wkrótce w pierwsze solowe wydawnictwo: 'Lord Of Terror'.
    Jak na większości produkcji 36Mafia, muzyka została zrobiona przez brata przyrodniego Lorda, DJ Paul'a, który jest niejako ojcem chrzestnym stylistyki Mafii i autorem rozpoznawalnego brzmienia. Perkusje jak z pudełka, syntezatory, robiące płaskie melodyjki, nieliczne sample i skrecze, jakby robione ręką małego dziecka. Do tego cuty ze sztosów rapu. To jeszcze nie brzmi, jak dopieszczone podkłady z kolejnych płyt - to dopiero początek drogi chłopaków, dlatego i mastering i jakość nagrania  pozostawia wiele do życzenia i ciężko tego słuchać.
       Podobnie, jak i czasami samego Lorda. Jeszcze na tej płycie jego skillsy, czy też umiejętności literackie nie wyszły zbyt wysoko i często i gęsto padają poetyckie sformułowania typu 'Lick my nuts, suck my butt'. Lord dopiero odkrywał w sobie okultystyczno-satanistyczne upodobania, bo wersy są mocno proste, by nie rzec prostackie. Owszem, sporo z liryki potem było cytowane na kolejnych płytach Three 6 Mafia, ale to nie znaczy, że płyta jest dobra. Na mikrofonach, oczywista rzecz, przede wszystkim koledzy z zespołu: DJ Paul i Juicy J oraz trochę z innej bajki Lil Buck.
    Albumu nie słucha się dobrze. Nie tylko dlatego, że to straszne podziemie, ale również z powodów technicznych - jakość ssie jak pompa. Kilka lat później cała brygada dostanie się do Loud Records i zdobędzie pierwszą platynę dla Memphis. Na razie ciężko to pogryźć. Dla absolutnych fanów grupy.

OCENA: 2\6


poniedziałek, 11 lutego 2013

PROMO - JUANINACKA

nielegal 2002

1.Algo de mi
2.1 2 3 4
3.Somos como tu   feat. JUANMA
4.Poniendo y quitando
5.Casas de cal
6.Triunfos personales a veces

    Jeśli komuś jest bliska scena hiszpańska, zapewne kojarzy grupę z Sewilli pod tytułem La Alta Escuela. Jeśli, nie, to musicie na słowo uwierzyć, że taka była. Jednym z jej członków był właśnie Juaninacka, który w 2002 roku postanowił iść drogą solowego emce i ten minialbum jest początkiem jego kariery.
    Po rozpadzie La Alta Escuela, rapperowi pozostała współpraca z DJ Randy'm, z którym do spółki wykonali tę płytkę. Jak sama nazwa byłej grupy mówi: 'Stara Szkoła', należy się spodziewać tutaj zdecydowanie klasycznych brzmień i sporej ilości skreczy Randy'ego. I do tego nie są to bity zwyczajnie posamplowane w loopy, ale bardziej hardkorowe kawałki, oparte głównie na motywie pianina i ciężkim bicie.
       Obecnie Juninacka jest chyba najbardziej rozpoznawalnym emce z La Alta Escuela w Hiszpanii - no, może zaraz po Tote King, a przynajmniej na równi. Rymuje on lekko poza bitem, a pamiętać należy o tym, że w Hiszpanii offbeat jest całkiem popularnym stylem rymowania - odwrotnie, niż w Polsce. 'Es rap real, autenticos b-boys sin bozal' - tak mówi o swojej muzyce sam Juan i jest to faktycznie prawdziwy rap, bez kagańca, bo rapper mówi nie tylko o rzeczywistości na sewilskich blokowiskach, ale również chwali się swoimi skillsami, często nie przebierając w słowach. Jego teksty nasączone są różnorakimi wpływami fantasy i science fiction, odnośnikami do historii i wymagają niezłej znajomości hiszpańskiego. Ale warto zgłębić teksty.
    Pierwsza solowa taśma Juaninacka to kąsek dla fanów 'prawdziwego' hip hopu, hardkoru w stylu nowojorskiego podziemia. 'Promo' to doskonała promocja rappera startującego ze swoją solową karierą. Ja w ogóle jestem fanem hiszpańskiego rapu i Juan jest jednym z ciekawszych jego przedstawicieli. Polecam zgłębienie iberyjskiej sceny, bo jest wyśmienita, co postaram się udowodnić w przyszłości.

OCENA: 5-\6


sobota, 9 lutego 2013

MY MELODY - QUEEN PEN

Lil Man 1997

1. Intro
2. Queen Of The Click
3. Man Behind The Music    feat. TEDDY RILEY
4. All My Love
5. My Melody
6. Party Ain't A Party    feat. MR. CHEEKS
7. It's True
8. The Set Up
9. Get Away
10. I'm Gon Blow Up
11. Girlfriend
12. No Hooks
13. So Many Ways

    No cóż, przyznać trzeba, że kobiety w Stanach rymują o wiele lepiej, niż u nas... Queen Pen objawiła się wszystkim na kawałku zespołu Blackstreet 'No diggidy' u boku Dr. Dre. Wprawdzie nikt nie wiedział, co to za panna, ale jej zwrotka spodobała się na tyle, zwłaszcza producentowi kawałka, Teddy Riley'owi, że zapewnił jej kontrakt.
    Teddy Riley właśnie, oraz Knobody, to dwaj producenci, którzy stworzyli i wypromowali Queen Pen. Teddy Riley wyprodukował w swoim życiu wiele hitów, zapragnął również, żeby płyta Queen Pen osiągnęła co najmniej platynę. Dlatego na płycie mamy kawałki tzw. przebojowe, co w latach '90-tych oznaczało podkłady lekkie i przyjemne, z chórkami r&b i samplami z miłosnych przebojów soulowych i popowych sprzed 10-20 lat. Nie ma siły, bity są tak oklepane, że prawie każdy sampel wykorzystany był co najmniej w kilku innych na przestrzeni 5 lat wokół krążka. Nie znaczy to, że wszystko jest słabe - 'The set up' przypomina o starych, dobrych czasach swoim klimatem, ale większość to muza na prywatkę, żeby mogła lecieć w tle.
    I szkoda, bo Queen Pen jest całkiem sprawną rapperką i choć kreowana była na przejęcie sceny od Foxxy Brown, czy Lil Kim, jest ona trochę z innej bajki. Nie pieprzy o tym, w jakie marki się ubiera (bo mogłaby, jak inne panienki, pomylić nazwy firm albo źle je przeczytać...), czy ile najdroższego szampana wychlała dziś rano. Nie, to inny klimat. Pen opowiada o swojej dzielnicy, o muzyce, która jest melodią jej życia oraz o stosunkach damsko-męskich - chociaż bez pornografii, jak w zwyczaju miała Lil Kim... Wersy, może mało wybitne, ale prawdziwe i nie wydumane 'Used to see my Mama strugglin', worn from work \ Told her when I made it big she never goin-a work \ I used to wish at night that my brothers in the street \ Hustlin', shit, they would live to the light \ And see another day somehow, find another way I vow \ To all my soldiers I hold you down \ From standin' in the rain to the rovers now' pokazują, że Queen nie chciała kąpać się w blasku fleszy i w szampanie. To było coś dla jej braci i sióstr na dzielnicy. Szkoda tylko, że do przekazu średnio pasuje ta łatwa i przyjemna muzyczka...
    Chcieli dobrze, a wyszło jak zwykle. Nie jest to zła płyta, ale takich albumów wyszło na pęczki i ciężko je zliczyć.Tak to jest, jak chce się uczesać hardkor, czy uliczną stronę rapu - wyszły popłuczyny. I Queen, mimo, że ma wiele do powiedzenia, nie jest poetką wysokich lotów, i mimo, że się starała, to niewiele z tego wyszło. Płyta zebrała trochę propsów, teledyski leciały co jakiś czas w stacjach tv, ale... Kto dziś pamięta o Queen? Albo zauważył, że wydała jeszcze jedną płytę?

OCENA: 3+\6


czwartek, 7 lutego 2013

SUPREME CLIENTELE - GHOSTFACE KILLAH

Razor Sharp 2000

1. Irons Theme
2. Nutmeg    feat. RZA
3. One 
4. Saturday Nite 
5. Ghost Deini     feat. SUPERB
6. Apollo Kids    feat. RAEKWON
7. The Grain     feat. RZA
8. Buck 50     feat. CAPPADONNA, METHOD MAN, MASTA KILLA, REDMAN
9. Mighty Healthy 
10. Woodrow The Basehead 
11. Stay True     feat. 60 SECOND ASSASSIN
12. We Made It    feat. SUPERB
13. Stroke Of Death 
14. Irons Theme - Intermission
15. Malcolm 
16. Who Would You Ghost 
17. Childs Play 
18. Cher Chez La Ghost   feat. U-GOD
19. Wu Banga 101
20. Clyde Smith (Skit)
21. Iron's Theme - Conclusion.

    Po sukcesie pierwszej płyty Wu jasnym się stało, że rozpocznie się Wu inwazja na hip hopowy świat i każdy solowy zawodnik klanu będzie wydawał swoje solówki. Słowo ciałem się stało i obecnie nie ma członka Wu Tang Clan, który nie ma na koncie choćby jednej własnej płyty. Najwięcej chyba wydał własnie Ghostface, którego drugą płytę właśnie mamy przed sobą. Po genialnym 'Iron Man' rzuciłem się na 'Supreme Clientele' jak na falujące cyce miseczka d. I mnie zastopowało...
    Spodziewałem się świetnych, łupiących po łbie pozornym nieuporządkowaniem bitów RZA, ale on popełnił tu tylko 4 podkłady i to niektóre wręcz słabe ('The grain' i 'Stroke of death'). Resztą zajęła się zbieranina z obozu Wu i nie tylko: Mathematics, Inspektah Deck, Black Moes-Art, JuJu z The Beatnuts, 6 July, The Blaquesmiths, Hassan z The UMC's, Choo The Specializt i Carlos Bess, co znacznie wpłynęło na moje rozczarowanie. Po 13 latach od premiery jednak widzę, że wtedy nie bardzo dorosłem do tego krążka - dopiero dziś wydaje mi się głęboki i poskładany. Moje uprzednie rozczarowanie wynikało z odrzucenia przez Ghostface'a tak lubianego przeze mnie stylu RZA i przejęcie typowego dla NY klasycznego brzmienia. Wychodziłem z założenia, że jeśli chcę posłuchać JuJu, to sobie włączę The Beatnuts, a Tony Starks powinien brzmieć na totalnych podkładach od RZA i spółki. A tutaj? Cóż, dziś widzę, że te podkłady były po prostu nieco zbyt ekstrawaganckie, jak na tamte czasy. Dziś ani nie dziwią, ani nie wprawiają w zachwyt, ale brzmi to o wiele lepiej, niż w 2000, kiedy to na wiele lat ten album po prostu odrzuciłem. Dziś przyciągają mnie świetne sample z Baby Huey, The Sweet Inspirations, Isaaka Hayes'a, Johna Coltrane, czy Gladys Knight. I faktycznie, podkłady są niezłe, niektóre nawet bardzo dobre, choć oczywiście jest kilka mniej trafionych (Cher chez la ghost - masakra)... Ale 'Supreme Clientele' jest jak wino - im starsza, tym lepsza.
    Ghostface za to, wcale się nie zmienił jako emce. Szalony tekściarz, za którego tokiem myślenia ciężko nadążyć, zmieniający tematy w dowolnym momencie i pytany potem, o co chodziło, z rozbrajającym uśmiechem mówi, że nie pamięta... Trudno tu w ogóle mówić o jakiejkolwiek tematyce, bo zwrotki zaczynają się w Kambodży, a kończą na wsi w górach Peru... Ale taki jest Ghost i za to trzeba go albo kochać albo nienawidzić, innej możliwości nie ma. Ironmanowi wtórują goście z obozu Wu, poza jednym, jedynym Redman'em, który znalazł się tu z okazji przyjaźni z Method Man'em. Album jest równy - utrzymuje się w widełkach pomiędzy niezłe, a może być, z rzadka opadając w kierunku tragedii lub wznosząc do bardzo dobre.
    Bilans płyty wychodzi więc mniej więcej na zero. Lubię Ghosta, ale do tego albumu nie mam sentymentu takiego, jak choćby do 'Iron Man', czy 'Bulletproof Wallets'. Średnia płyta, która zyskuje dopiero przy kolejnych przesłuchaniach, ale raczej nie zachwyca. Choć z drugiej strony, może jeśli ktoś zacznie od tej płyty, to pozostałe wydadzą mu się gorsze? Hmmm...

OCENA: 4-\6


wtorek, 5 lutego 2013

PRINCESS SUPERSTAR IS... - PRINCESS SUPERSTAR

Rapster 2001

1. Super Fantasy 
2. Bad Babysitter   feat. HIGH & MIGHTY
3. Keith 'N Me    feat. KOOL KEITH
4. Wet!Wet!Wet! 
5. We Got Panache 
6. Trouble 
7. You Get Mad at Napster 
8. Untouchable Part 2    feat. BETH ORTON
9. Untouchable Part 1     feat. 7EVEN
10. What Is It?      feat. SINISTA
11. Welcome to My World  
12. I Love You (Or at Least I Like You)    feat. J ZONE
13. Who Writes Your Lyrics
14. Dichotomy
15. Keith 'N Me (Remix)   feat. KOOL KEITH
16. Too Much Weight    feat. BAHAMADIA

    Princess Superstar to mieszanka wybuchowa, już z racji pochodzenia. Wychowana w Spanish Harlem NY, zrodzona z polsko-rosyjskich Żydów i sycylijskich Amerykanów, weganka, magister dramatu teatralnego, członek Mensy... To jest już jej czwarty album - wcześniejsze wydane były w niskich nakładach i przyciągnęły uwagę głównie z powodu takiego, że była... jedną z niewielu białych rapperek. Wreszcie jej umiejętności składania rymów dostrzegł Kool Keith i postanowił białą emce wypromować, czego wynikiem jest ten album. 
     Princess Superstar, brytyjski The Herbaliser, Curtis Curtis, DJ Mighty Mi z High & Mighty, Lenny Lacem, Chops, Sinista, Dart LA, i Big Jim Slade - to dość długa lista producentów - z czego największym fejmem mogą pochwalić się Herbaliser i High & Mighty. Podkłady są dość typowym tworem nowojorskiej sceny, bumbap, złagodzony nieco kobiecą ręką, ale bez zbytniego cukierkowania. Porządne, klasyczne bity, których przyjemnie jest posłuchać, zwłaszcza, jeśli Princess jest na majku ;)
    Dziewczyna została okrzyknięta kobiecym Eminemem, ale to nie jest do końca prawda. Tak, jej teksty orbitują wciąż wokół zabawy i seksu (co się niejako wiąże), ale nie są aż tak obrazoburcze, jak Eminema. 'On the case like Steve Case estates like Oprah's place \ Savoir faire and grace every hair in place here's a taste no time to waste \ Do my makeup in the mirror while I sit up on your face \ We paid great and when we don't got dates dig in the crates eat steak and masturbate \ Spin wax make tracks we laid laid back, ladies get laid and stay up late at that \ Now we getting critical mass sass pinnacle like the citadel not minimal we hospitable'. Princess bywa zabawna, ostra i czasem łapie za jaja i ściska. Ostra laska, co udowadnia choćby w 'Bad babysitter' - dowcipnym kawałku z High & Mighty. Na płycie usłyszymy również Kool Keitha (naturalnie!) - który pasuje do seksualnych wynurzeń, J Zone w pseudo miłosnej opowieści oraz Bahamadię z sej głębokim, seksownym głosem.
    Ciekawe, że dopiero czwarty album przyniósł Princess sukces - ale w sumie wszystko, czego dotknie się Kool Keith pozostaje... zauważone. Tym bardziej, że PS jest lepsza od wielu czarnych rapperek i muszą tu one przełknąć gorzką pigułkę. Princess Superstar is... a Superstar!

OCENA: 5-\6 


niedziela, 3 lutego 2013

2000 BC - CANIBUS

Uptown 2000

1. The C-Quel
2. 2000 B.C. (Before Can-I-Bus)
3. Life Liquid     feat. JOURNALIST
4. Shock Therapy
5. Watch Who U Beef Wit
6. I'll Buss 'Em U Punish 'Em    feat. RAKIM
7. Mic-Nificent
8. Die Slow      feat. JOURNALIST
9. Doomsday News
10. Lost @ "C"
11. Phuk U
12. Horsemen   feat. PHAROAHE MONCH
13. Horsementality   feat. RAS KASS, KILLAH PRIEST, KURUPT
14. 100 Bars
15. Chaos

    Canibus wyskoczył jak Filip z konopi na posse tracku na drugiej płycie Lost Boyz i od razu przyciągną do siebie zainteresowanie. The Source umieścił jego wersy w tekście miesiąca 'Hip Hop Quote', a sam Can został okrzyknięty objawieniem. Jednak jego pierwsza płyta nie odniosła sukcesu przez kiepskie bity. Na drugim albumie Canibus postanowił poprawić wizerunek i wziąć lepsze bity.
    W sumie wziął. Trochę lepsze. Wyprodukowali je The Heatmakerz, Ty Fyffe, Juju z The Beatnuts, DJ Clue, Duro, Chaos, Punch, Danny P i Irv Gotti z Ruff Ryders. Dzięki temu Canibus udowadnia, że kompletnie nie ma ucha do podkładów. Czasem nie pasują one do liryki, czasem są dziwaczne i plastikowe, jakby zagrane na Casio... Część nawet nie jest najgorsza, z samplami z muzyki poważnej albo z energicznym rytmem, ale... nie najgorsze, to nie znaczy choćby dobre. Był to główny powód, dlaczego płyta się nie sprzedała choćby przyzwoicie i dlaczego mejdżers Universal rozwiązał kontrakt z artystą.
    Już podczas beefu z LL Cool J, Canibus udowodnił wielką sprawność bitewną na majku. Poza tym, to bezsprzecznie świetny emce, z kilogramami metafor i celnymi panczami: 'Yo, sittin on chrome, sittin on low pro 20 inch firestones \ Grippin the road with the wickedest flow, 'Bis is a pro \ I zigzag throughout sly loam \ Accelerate and decelerate in and out the cones \ Poisonous poems travel through walkman headphones \ Into your dome Osteoperosis your bones, \ Who's the nicest nigga you know in the year two triple-oh'... W zasadzie cała płyta to jeden wielki kawałek bitewny i rymy cały czas odnoszą się do słabych emce, bragga i tego typu klimatów i w zasadzie Can nie zbacza nawet na moment z kursu, aby udowodnić fakt, że jest najlepszym rapperem. Zaprosił na płytę nawet Rakima, razem z którym 'bije i karze' kiepskich na majku. Jest tu również młody Journalist oraz pierwszy kawałek świetnej lirycznie grupy, zwanej potem The Four Horsemen, w składzie Canibus, Killah Priest, Kurupt i Ras Kass.
    Kolejna porażka Canibusa. Co z tego, że jest genialnym 'battle rapper', kiedy płyty studyjne są po prostu słabe? Ok, nie wszystkie z tego całego zalewu albumów, jakie wydał w czasie swojej kariery, ale jesteśmy na razie przy LP nr 2 - i ten nie jest rewelacyjny. Tak, można go posłuchać, ale ja robię to ze względu na sferę tekstową, bo bity są zwyczajnie słabe. Plus za teksty, bo i tak tylko one ratują tę płytę.

OCENA: 3+\6