1. It’s Time For War
2. Old School New School
3. Feel My Heart Beat feat. 50 CENT
4. Get Over Here feat. IT'S YA GIRL NICOLETTE, JIZ, LYRIKAL, TRICKY DIAMONDZ
5. Baby feat. THE-DREAM
6. You Better Watch Me
7. Cry feat. LIL' MO
8. Baby (Rock Remix) feat. RICHIE SAMBORA
9. Rocking With The G.O.A.T.
10. This Is Ring Tone M… feat. GRANDMASTER CAZ
11. Like A Radio feat. RYAN LESLIE
12. I Fall In Love feat. ELAN
13. Ur Only A Customer
14. Mr. President feat. WYCLEF JEAN
15. American Girl
16. Speedin On Da Highway / Exit 13 feat. FUNKMASTER FLEX
17. Come And Party With Me feat. FAT JOE, SHEEK LOUCH
18. We Rollin’
19. Dear Hip Hop
LL Cool J to legenda hip hopu, tego nie można mu odmówić. Pierwsze pięć albumów to absolutne kamienie milowe, szósty też był klasykiem, ale każdy następny zdobywał już tylko szczyty tandety, zamiast zdobywać serca fanów hip hopu. Do 1995 roku było już tylko gorzej, pomimo różnych prób. Ostatnia płyta J'a dla Def Jam, dwunasta w jego kolekcji, miała przywrócić mu uwagę fanów prawdziwego rapu.
Czy to właśnie dlatego LL zaprosił na płytę w większości mało znanych producentów? I jak ma się do tego powrotu koszmarny 'Baby' od Tricky Stewarta, produkującego dla takich gwiazd, jak Britney Spears, czy Rihanna? No, ok, ja wiem, że Ladies Love Cool James i zawsze musi być jakaś pościelówa na jego krążku, ale ten numer przywołuje najgorsze wspomnienia z płyty 'Phenomenon'... Z tych bardziej znanych producentów jest jeszcze DJ Scratch, Marley Marl i Dame Grease (w duecie z Music Mystro) - oni jednak mogą zapewnić o powrocie LL'a... Reszta to różne style: Suits & Ray Burghardt, Frado & Absolut, Ryan Leslie prezentują raczej bity nowoczesne, za to The Dream Team (genialne 'Feel my heartbeat'!), Raw Uncut, Cue Beats, StreetRunner, czy Ilfonics to klasycznie zorientowani producenci.
LL jest na tyle stary (w roku wydania płyty stuknęła mu 40-stka), że nie ma tu już chyba szans na zmianę flow i stylu - nie ma jednak sensu zmieniać czegoś, co się tyle lat sprawdzało. Problem w tym, że im J jest starszy, tym bardziej mięknie. Na okładce, co warto zauważyć, po raz pierwszy od czterech płyt pojawiła się naklejka o niecenzuralnej zawartości. Czyli jednak powrót? W sumie, i tak nie ma tu nic nowego: kilka kawałków pościelowych - w tym singlowe, tandetne 'Baby' i lepszy remiks z Richiem Samborą z Bon Jovi, 'American girl', czy jazzujący 'Cry' z milutką dla ucha Lil Mo - plus kilka innych. W zasadzie procent kawałków o laskach i imprezach jest kilka razy większy, niż na klasycznych albumach. Tu mamy może pięć kawałków prezentujących skillsy na majku LL'a, jeden, z Wyclef'em, jest politycznie nacechowany, reszta jest o jego podbojach miłosnych. Kryzys wieku średniego? Cóż, może. Jasne, kilka kawałków jest naprawdę dobrych: ''Feel my heartbeat', 'Cry', 'I fall in love', 'This is a ringtone motherfucker', 'Come and party with me' i 'We rollin', ale reszta jest albo średnia albo straszna (Baby, American girl). Goście, każdy z innej parafii, również wypadają różnie: 50 Cent miał szczęście być w świetnym traku, Richie Sambora odtandetnił singiel 'Baby', Grandmaster Caz dodał trochę prawdziwości i oldschoolu, Lil Mo od dawna jest uznanym głosem soulowym, Fat Joe i Sheek jak zwykle nieźle, ale reszta przepadła - czy to przez zupełnie marginalne wykorzystanie ich wokali, czy przez to, że kawałki są bardzo słabe.
Powrót na tron? Wątpię. Są tu traki, które przypominają najlepsze lata LL Cool J'a, ale są też takie, które odwołują się do tych najgorszych nagrań. Chyba James nie potrafił się zdecydować na drastyczne posunięcia i zostawił te 'kasowe' numery, co wcale nie wyszło płycie na dobre, a przy okazji nie zapewniło wcale świetnej sprzedaży. Było się zdecydować albo na tandetę popową, albo na całościowy powrót do rapu. Bo tak, to rzeczywiście już tylko 'exit' the game...
OCENA: 3\6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz